Feeds:
Wpisy
Komentarze

Hansel do Mary, 1956 rok: 48 listów

Bogata korespondencja z tego roku świadczy o dużej turbulencji ich związku. Hansel śle swoje listy na irlandzki adres rodziców, gdzie Mary ewidentnie często przebywa lub na adres jego londyńskiego pokoju, 11 Walpole Street, gdzie Mary się zagościła.

W liście z 11 stycznia 1956 r. Hansel ponownie złości się na Mary z powodu jej zazdrości i wścibstwa: „Gdybyś chociaż czasami słuchała co do Ciebie mówię, sprawy między nami miałyby się lepiej. Zazdrosna kobieta próbująca nakryć wymigującego się kochanka jest dobrym tematem na film, ale my jesteśmy na to za starzy, nasz związek nie jest filmem, Ty nie jesteś (a na pewno nie powinnaś być) zazdrosną kobietą, a ja wymigującym się kochankiem. Kiedy ktoś jest Tobie tak oddany jak ja, nie powinnaś go szpiegować, zadawać tylu pytań, wydzwaniać do różnych ludzi i wsadzać nosa w nieswoje sprawy. (…) Zamiast traktować mnie jak kogoś kim nie jestem, dlaczego nie przyjmiesz mnie takim jakim jestem? Wyszłoby to nam obojgu na korzyść”.

Uwagi te musiały mieć dobry wpływ na Mary, skoro późniejsze listy Hansela są ciepłe i czułe, pełne podziękowań za prowiant (kurczaka i gotowane na twardo jajka), jaki Mary przygotowuje mu na podróże. Swój list z 29 stycznia 1956 r. Hansel opatruje nawet wzruszającym rysunkiem Małpki (przezwisko Mary), a w liście z 6 lutego 1956 r. dziękuje jej „za cudowny weekend na moje urodziny, którym się rozkoszowałem, bo wypełniony był spokojem i harmonią”.

W swoich podróżach biznesowych i towarzyskich, Hansel odwiedza min. Akademię Wojskową w Sandhurst i w liście z 29 kwietnia 1956 r. pisze nostalgicznie: „Sandhurst znalazłem bardzo interesującym. Oglądałem kadetów na paradzie oraz kadetów grających w krykieta i poczułem się jakbym był znowu w armii”.

W lipcu odwiedza ciocię Shelagh w Mead Crest, Hampshire. Deszczowa pogoda zmusza ich do wyjazdu do Southampton, gdzie idą do kina na „dwa dobre filmy: Jeden pt. „Paradise Valley” i drugi o kowbojach i gangsterach w Rocky Mountains”. Donosi o tym Mary w liście z 18 lipca, prosząc ją w post scriptum: „Powiedz Frazerowi [krawcowi?], że w pasie mam 36 cali, jak również poproś go o parę mocnych spodni typu Cavarly Twill [długie ciepłe spodnie na zimę o tradycyjnym kroju z dwoma głębokimi kieszeniami bocznymi i jedną tylną kieszenią]”.

Pod koniec lipca składa wizytę kuzynce, lady Mary Grosvenor w Saighton Grange, gdzie goszczony jest „w stylu sprzed wojny: ktoś dyskretnie wyprał i wyprasował moją koszulę”!

Wrzesień i pierwszą połowę października spędza na polowaniach ze swoimi arystokratycznymi przyjaciółmi, ale bez Mary Minchin, którą – na co wygląda – nie wprowadził jeszcze do swojego towarzystwa.

W liście z 19 września 1956 r. napisanym w Ely Lodge, Enniskillen w Północnej Irlandii uspokaja Mary zaniepokojoną sytuacją Kanału Sueskiego: „Nie będzie wojny z powodu Suezu – chyba że R. [Russia?] użyje go za pretekst, by ją zacząć, ale jak na razie nic na to nie wskazuje”.

Listy Mary, pełne narzekań, w powiązaniu z niesmakiem po awanturach w Londynie powodują, że Hansel 26 września 1956 r. pisze ponownie do niej długi list z prośbą o jej pomoc w zakończeniu tych, jak to między sobą nazywają, „upsets”:

„Odkąd opuściłem Londyn czuję się pogrążony i zestresowany, bo zdałem sobie sprawę jak bardzo jesteś nieszczęśliwa. Z każdego Twojego listu bije rozpacz i cierpienie z powodu samotności. Chciałbym pogłaskać Twoją głowę i Cię do siebie przytulić – gdybym tylko mógł – ale i tak by Ci to nie pomogło. A więc nadal oboje pozostajemy nieszczęśliwi. Ja sam jestem przygnębiony skutkami naszych kłótni, czyli jak je nazywamy naszych „upsets”. Wbrew temu co myślisz, nasz ostatni „upset” nie odepchnął Cię dalej ode mnie, niemniej jednak dał mi do zrozumienia, bardziej niż kiedykolwiek, w jak niemożliwej znaleźliśmy się sytuacji. Musimy przewrócić tą stronę księgi naszego związku i rozpocząć nowy rozdział. Wieczór, który spędziliśmy razem przed moim wyjazdem musi przejść na zawsze do przeszłości. Ja przecież tylko oglądałem zdjęcie mojej matki, które mi sama pokazałaś… Do niczego by nie doszło, gdyby nie uszczypliwe przytyczki. Nieważne jak lubię przebywać z Tobą, nigdy specjalnie nie rwę się do tego, bo nigdy nie wiem w jakim nastroju Cię zastanę albo jaki nastrój zapanuje. Sama musisz przyznać, że sprawy mają się źle i nie możemy pozwolić na ich kontynuację. Musimy coś zrobić na ten temat, a ponieważ jesteśmy zazwyczaj dobrzy (a nawet powiedziałbym bardzo dobrzy!) we współdziałaniu, nie widzę ku temu przeszkody. Przeszliśmy razem wiele i na tyle jesteśmy ze sobą związani, że powinniśmy być w stanie zbudować relację, w której nie będzie miejsca na te „upsety”. Jednakże nie mogę tego zrobić sam i potrzebuję, mój Aniele, Twojej pomocy. Myślę, że nie zdajesz sobie w pełni sprawę jakie skutki mają na mnie te „upsety”, bo próbowałem Ci ich nie pokazywać, lecz – jak większość przeżyć związanych z Tobą – odciskają się one na mnie boleśnie. W momencie pisania tego czuję, że po prostu nie jestem w stanie stawić czoła takiemu „upsetowi” jakim był ten ostatni. Kiedy ktoś kocha kogoś całym sercem i duszą, tak jak Ty kochasz mnie, ale ten emocjonalnie nie dotrzymuje mu kroku, to jego życie w ciągłym stresie staje się raczej ciężarem. Jednakże, gdy dwoje ludzi są sobie tak bliscy jak Ty i ja, mogą się oni zmienić i usunąć powody „upsetsów”. Jak ja to widzę, główny powód leży w Tobie i Twojej być może podświadomej odmowie zaakceptowania mnie takim jakim jestem. Kochając tak bardzo jak kochasz mnie, kochać mnie powinnaś takim jakim jestem ze wszystkimi moimi wadami i brakami. Nieprawdaż? Wiesz, że Cię kocham, jestem Ci oddany i spędzam z Tobą wiele swego wolnego czasu. Jednakże nie możesz mnie winić za to, że w mojej naturze brakuje czegoś tego co powoduje, że mężczyzna chce poślubić kobietę. Moim zdaniem mężczyzna nie ma to większego wpływu niż na kolor swoich oczu, aczkolwiek ta postawa może się zmienić z dnia na dzień. Jeżeli zaakceptujesz mnie jakim jestem przestaniesz się czuć zagrożona i przestaniesz oczekiwać zmiany mojego zachowania. Np. uważałabyś moje wyjścia na przyjęcia, spotkania z różnymi ludźmi lub wyjazdy do przyjaciół za coś zupełnie normalnego i nawet byś nie próbowała sprawdzać moje ruchy czy brać mnie w krzyżowy ogień pytań, bo wiedziałabyś, że pozostawiony w spokoju i tak bym Ci wszystko powiedział. A jeśli nie, to zrozumiałabyś, że nikogo – nawet Ciebie – nie powinno to obchodzić. Każdy człowiek, żonaty czy nie, ma prawo do indywidualnego, prywatnego życia.  Czyż nie? Będąc już raz żonaty, sama myśl o ponownym „zamknięciu w klatce” śmiertelnie mnie przeraża. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że gdybym sam chciał się ożenić, nie byłbym tak przerażony, lecz w tym akurat momencie jestem i wszelkie zrzędzenie na ten temat przeraża mnie jeszcze bardziej. Do miłości i małżeństwa powinno się podchodzić z wielką czułością i powagą. W przeciwnym razie kończy się to żenadą, którą się od siebie odpycha lub którą się zakańcza. Znając teraz mój stan psychiczny, rozumiesz chyba jak ważne było, żebym Ci o nim napisał i poprosił o spokój ducha w przyszłości. Ten list może wydać Ci się zimnym i „rzeczowym”, ale moje najczulsze myśli są bezustannie z Tobą, bo jestem cały czas świadomy Twojej głębokiej miłości, która jest dla mnie świętością.

Hansel i Mary nadal dyskutują swój związek. 10 października 1956 r. Hansel udziela Mary porady na temat jej zachowania: „Generalnie nic nie jest złego z Tobą jako z osobą, ale w swoim zachowaniu powinnaś wziąć pod uwagę parę reguł istotnych w relacji międzyludzkiej, a zwłaszcza w relacji między mężczyzną a kobietą. Oto kilka z nich, które przyszły mi na myśl:

  1. Nie zadawaj pytań i tym bardziej nie naciskaj na odpowiedź.
  2. Nie nalegaj.
  3. Nie skarż się (po pierwsze, skarżenie na nic się nie zda, po drugie jest żałośnie głupie).
  4. Nie rób wyrzutów – ani pośrednio, ani bezpośrednio (niczego tym nie osiągniesz, ani nie rozwiążesz).
  5. Nie dyskutuj niczego zanim nie upewnisz się, że druga osoba chce przedyskutować z tobą dany temat.
  6. Nie rób żadnych uwag na temat przyjaciół czy znajomych danej osoby, chyba że ta osoba cię do tego zachęci.
  7. Nigdy nie psuj atmosfery, ani nie pozwól – jeśli jesteś w pozycji to zrobić – by zła atmosfera się rozgościła.
  8. Staraj się nie zawstydzać ludzi. Pomyśl uważnie zanim powiesz coś co mogłoby ich wprawić w zakłopotanie.

Brzmieć to może jak artykuł z magazynu „Woman’s Own”, ale jest bardzo ważne. Wszystkie kobiety, które kiedykolwiek podziwiałem stosowały się do tych reguł, a jeśli nie to omijałem je szerokim łukiem.

W drugiej połowie października Hansel jedzie do Niemiec. Zatrzymuje się w Metzu, Frankfurcie (gdzie ma spotkanie ze swoim prawnikiem) i w Weinheim. Składa również jednodniową wizytę swojej dalekiej kuzynce w zamku Schloss Büdingen w Hesji. 

[Kuzynką tą była Felizitas Anna Eleonore Reuss (1914-1956), córka księcia Heinricha XXXIV Reuss zu Koestritz (1887-1956), która w 1935 r. poślubiła księcia Otto Friedricha zu Ysenburg und Büdingen (1904-1990). Ojciec Felizitas był wnukiem księżnej Anny Reuss, de domo von Hochberg – siostry księcia Hansa Heinricha XI von Pless].

Hansel spędza Święta Bożego Narodzenia 1956 r. w Saighton Grange z lady Mary Grosvenor.

Hansel do Mary, 1957 rok: 19 listów

W styczniu Hansel odwiedza Mary i jej rodziców w Busherstown, po czym wraca do Saighton Grange na polowania.

Od tej pory listy Hansela do Mary są pełne miłosnych wyznań i czułych słów, co świadczy, że nareszcie się „dotarli”. 15 stycznia 1957 r. Hansel w romantycznym geście aranżuje nawet z kierownikiem portu, że Mary otrzyma jego miłosny list jak tylko prom, którym podróżuje z Dublina zacumuje w Liverpoolu.

16 maja 1957 r. wracając do domu z jednej ze swoich podróży, donosi jej: „Mam wszystko, co potrzeba nam na przytulny wieczór razem: alkohol, sok pomarańczowy, masło, cukier, jajka i czekoladę. Pani Blake ma donieść mleko i chleb. Przywiozę również mięso”. 26 września 1957 r. wyznaje jej czule: „Myślę o Tobie dużo i kocham Cię bardziej każdego dnia. (…) Zanim pójdę spać, chcę Ci powiedzieć jak bliska jesteś memu sercu i jak bardzo Cię kocham. Kiedy miłość dojrzewa staje się delikatniejsza i subtelniejsza, a niewidzialna pajęczyna, która nas złącza, sprawia, że życie jest z dnia na dzień piękniejsze i bogatsze”.

W listopadzie Hansel jest ponownie goszczony na polowaniu w Saighton Grange. Podczas swojego tam pobytu wybiera się z Sally [żoną Gerarda Hugh Grosvenora (1907 – 1967), od 1963 r. 4. księcia Westminsteru] na lunch do pobliskiego zamku Chirk Castle, gdzie, jak 21 listopada 1957 r. informuje Mary: „zostałem „przedstawiony” swoim krewnym z XVIII wieku, których nigdy przedtem nie spotkałem. Rezydencja ta należy do Ririda i Margarety Middeltonów”. Matka pradziadeka Hansela, Fredericka Richarda Westa (1799 – 1862) pochodziła z rodu Middeltonów. 

Parę lat wcześniej zmarł ukochany wujek Bennie (Hugh Richard Grosvenor, 2. książę Westminsteru (1879 – 1953). Mimo zamiaru ofiarowania Hanselowi małego domu z olbrzymiej liczby swoich posiadłości w Londynie, nie dopatrzył przed śmiercią formalności. W 1957 r. zrobiła to jego rodzina i Hansel otrzymał od Grosvenorów 48A Kinnerton Street – mieszkanko nad garażem w londyńskiej dzielnicy Belgravia. Musiało to nastąpić na początku listopada 1957 r., skoro podczas listopadowego pobytu w Saighton Grange Hansel wybrał się z Sally do przygotowywanego do rozbiórki Eaton Hall, gdzie dostał w pożyczce meble na wyekwipowanie swojego nowego gniazdka, o czym z radością doniósł Mary: „stół kuchenny, stół jadalny (nieskładany), długi wąski stół, krzesło z wysokim oparciem, 1 wysoki i 2 niskie stołki, tapczan, bardzo elegancki mahoniowy fotel, czerwony (bordowy) dywan z czarnym wzorem po brzegach oraz komodę. Dwie ostatnie rzeczy są Bożonarodzeniowym prezentem od Sally i Geralda. Co więcej, Sally myśli, że będzie nam mogła dać sofę, którą ma w Londynie”.

Hansel I Mary odnawiają mieszkanie na Kinnerton Street ofiarowane im w 1957 r. przez rodzinę Grosvenorów

Hansel do Mary, 1958 rok: 3 listy

W lutym 1958 Hansel i Mary mieszkają już w 48A Kinnerton Street. Świadczy o tym list Hansela z 23 lutego 1958 r., donoszący Mary, że tego dnia zamierza tam pracować nad swoją petycją o odzyskanie majątku. 

Wydaje się, że życie Hansela weszło na szczęśliwą drogę: jest pewny swoich uczuć do Mary, ma z nią teraz własny dom, który wspólnie urządzają, a sprawy odszkodowania za rodzinny majątek wyglądają obiecująco, bo choć sam – z powodu późnego otrzymania obywatelstwa brytyjskiego – nie może się o to starać, jest szansa, że załatwi to pomyślnie jego brat Lexel, który w maju ma być przesłuchiwany przez polsko-angielską komisję. Nie zwleka więc z prośbą o rękę Mary.  1 marca 1958 r. w gazecie ‘The Times” ukazuje się obwieszczenie ich zaręczyn.

W maju 1958 r. Hansel wyjeżdża na kontynent swoim nowym motocyklu, który nazwał „Lady Bird” i którym jest zachwycony, bo: „jest jak marzenie i każdego dnia sprawuje się lepiej. Ma już na liczniku 956 mil”.Zatrzymuje się na krótko w Paryżu, a potem udaje się do Niemiec na spotkania z prawnikami.

Poza prawnikami odwiedza swoją przyjaciółkę Maggie i spędza jedną noc w domu kuzyna Albrechta Hochberga w Thomasbergu. 

W drodze powrotnej do Anglii pisze entuzjastycznie do Mary 31 maja 1958 r.: „Sprawy tutaj idą w dobrym kierunku. Czego nam teraz najbardziej potrzeba, to dziedzica Plessów! Urodzisz mi go?”.

Ślub Hansela z Mary odbywa się po cichu 23 lipca 1958 r. w urzędzie stanu cywilnego Caxton Hall w londyńskiej dzielnicy Westminster. Następnego dnia wyjeżdżają w podróż poślubną].

Hansel I Mary w dniu ślubu, 23 lipca 1958 r.

Rodzice Mary zatrzymują się na kilka dni po ślubie w mieszkaniu na Kinnerton Street. 

28 lipca 1958 r., ojciec donosi jej, że gazeta „Daily Mail” przysłała próbki ich fotografii z samochodem Bubble [który dostali w prezencie ślubnym od krewnego Mary], jak również, że zjawiły się ich ślubne zdjęcia. Z jego listu wynika także, że Hansel utrzymywał kontakt z pierwszym kuzynem swojej matki, generałem Geoffreyem Brooksem (1884-1966).

Hansel do Mary, 1960 rok: 2 listy

Po ślubie ilość listów Hansela do Mary drastycznie maleje, co wskazuje, że małżonkowie spędzali ze sobą większość czasu i że Hansel rzadziej wyjeżdżał w celach zawodowych. Para zaczyna udzielać się w życiu socjalnym Londynu i stołeczne kroniki towarzyskie zaczynają zaznaczać obecność „księcia i księżnej von Pless” na różnych imprezach.

Pod koniec kwietnia Mary wyjeżdża do Rzymu. Zatrzymuje się w hotelu Genova przy Via Cavour i tam Hansel wysyła jej dwa listy, pompatycznie zaadresowane do „Jej Wysokości Księżnej von Pless”. Opisuje w nich ostatnie wydarzenia i przy okazji wymienia ich przyjaciół, wśród których wybijają się Nigel i Marcella: „przemiła para i tak łatwa w obcowaniu”.

Do listu z 2 maja 1960 r. dołącza ulotkę o „Balu Lat Dwudziestych”, z której wynika, że Hansel i Mary (jako Książę i Księżna von Pless) byli członkami komitetu organizacyjnego.

Na dołączonym również zdjęciu z gazety „Queen” przedstawiającym grupę osób na jakiejś imprezie, Mary dopisała później: „Dwójka moich ulubionych ludzi”, podkreślając w opisie do zdjęcia księcia Aleksandra Romanoffa (1929-2002) i baronową Zaidę Watson – Amstrong (1896 – 1978).

Hansel do Mary, 1961 rok: 1 list

List ten, datowany 14 lipca, opisuje życie towarzyskie Hansela, jak się wydaje przedkładającego teraz (zapewne pod wpływem młodej żony) restauracje i nocne kluby Londynu nad tradycyjne przyjęcia w arystokratycznych rezydencjach na prowincji: 

„Wczorajsza party była bardzo zabawna. Uczestniczyły w niej Whinnie Gold, June Churchill (druga żona Randolpha Churchilla, która obecnie się z nim rozwodzi) oraz (zamiast Ciebie) Penelope Kitson. Dwaj mężczyźni, których nazwisk nie pamiętam: niemiecki psychiatra i grecki potentat statków (czy coś w tym rodzaju) dopełnili towarzystwa. Siedziałem między Whinnie i June i bardzo dobrze się bawiłem, bo Mariolla i Weir z nieznaną mi parą zajmowali sąsiedni stolik i ja z Mariollą robiliśmy do siebie miny i przesyłaliśmy całusy ku zdziwieniu członków mojej grupy, którzy nie wiedzieli co jest grane! Ale dwie panie siedzące obok mnie były też zabawne plus jedzenie i wino było wyśmienite, a konwersacja płynęła nieprzerwanie, aczkolwiek nie pamiętam na jaki temat – June mówiła coś o edukacji dzieci i nowej kochance Randopha, a Whinnie o teatrze i żeglarstwie. Potem przenieśliśmy się do „Milroya” [słynny klub nocny na placu Hamilton Place w londyńskiej dzielnicy Myfair], gdzie można było siedzieć i tańczyć na zewnątrz, ale ponieważ padało weszliśmy do środka. Wnętrze bardzo dobrze oświetlone – trochę jak w klubie „400” [kolejny słynny klub nocny w Londynie, przy placu Leicester Square], ale zespół gorszy i zbyt głośny, co przeszkadzało w rozmowie. Wypiłem trzy butelki bitter lemon. Do domu wróciłem o trzeciej nad ranem. (…) Jak na razie nie mam innych planów towarzyskich – być może zarezerwuje [restaurację] „Annabellę” na następny tydzień”.

Hansel sfotografowany w 1966 r. przed swoim londyńskim domem na Kinnerton Street

Hansel do Mary, 1968/1969: 11 listów

Listy te pochodzą z dwóch biznesowych pobytów Hansela w Kanadzie. 

„Moje życie tutaj to mnóstwo telefonów i spotkań” – Hansel donosi Mary 23 maja 1968 r. z pierwszego pobytu w Kanadzie. Wyjeżdża tam ponownie na dłużej w listopadzie 1968 r. i zostaje tam do 15 stycznia 1969 r. Jego drugi pobyt wypełniony jest bardziej konkretnymi (rozmowy z Ministerstwem Przemysłu) i praktycznymi działaniami (budową prototypu urządzenia do przyśpieszenia suszenia drewna, które wymyślił i opatentował).

Z jego listów wynika, że brat Lexel jest w kontakcie i że są akurat (bo często bywało inaczej) na przyjaznej stopie. 18 listopada 1968 r. pisze do Mary: „Widzę z listu Lexela, że sprawy [majątkowe] w Niemczech idą, jak oczekiwałem, zgodnie z planem. (…) Dopilnuj ważności swojego paszportu na wyjazd na Majorkę – fajnie tam będzie”, zaś 11 grudnia 1968 uspakaja Mary: „Opóźnienie decyzji o obywatelstwie Lexela nie potrwa długo. Osobiście nie mam wątpliwości jaka będzie odpowiedź z Home Office [Ministerstwa Spraw Wewnętrznych]! Co tak naprawdę jest ważne to przychylna postawa władz niemieckich, które będą musiały wypłacić pieniądze i nie czynią w tym względzie trudnościMuszą się tylko dowiedzieć, czy Home Office, a nie Foreign Office [Ministerstwo Spraw Zagranicznych] uzna go za obywatela brytyjskiego. Nie potrwa to długo”. 

Co było dalej?

Hansel i Mary rozwiedli się polubownie w 1971 r. Mary przeniosła się do zakupionego dla niej przez Hansela mieszkania w Chelsea Lodge, 58 Tilte Street. Utrzymywali ze sobą przyjazne stosunki. Pracę Hansela przerwał brak funduszów. Wolny czas na emeryturze wypełniał porządkowaniem dokumentów i nagrywaniem na taśmy swoich wspomnień. Rozpatrywał również publikację autobiografii. Jego dobre przez całe życie zdrowie zaczęło podupadać gdy doszedł do osiemdziesiątki. W styczniu 1984 r. znalazł się w szpitalu, gdzie 26-go niespodziewanie zmarł. Msza żałobna za jego duszę odbyła się w kościele Św. Michała przy placu Chester Square. Przemowę na niej wygłosił kuzyn Mary, Sir Nigel Trench (1916 – 2010). Prochy Hansela spoczęły na prywatnym cmentarzu rodziny Grosvenorów w Bruera, Cheshire obok grobu jego ukochanej kuzynki Ursuli – starszej córki cioci Shelagh.

Swoje papiery i taśmy przekazał Mary, która zleciła pisarzowi Michaelemu Luke napisanie książki o Hanselu. Książka ta zatytuowana „Hansel Pless: Prisoner of History” ukazala się drukiem w 2001 r.

Mary w latach 1970-tych.

Mary – nadal honorowana jako księżna von Pless – uczestniczyła dość aktywnie w życiu towarzyskim Londynu. W 1997 r. poślubiła swojego kuzyna, emerytowanego dyplomatę Sir Nigela Trencha, od 1990 r. 7. Barona Ashtown i zmieniła tytuł na Lady Ashtown. Zamieszkali w apartamentowcu Kensigton Court Gardens. Nigel umarł w 2010 r. Mary przeżyła go o 9 lat. Zmarła 20 grudnia 2019 r.

Listy Hansela Pless do Mary Minchin. Część 1

We wrześniu 2020 roku nabyłam w Anglii z ramienia Zamku Książ obszerną kolekcję listów do Mary Trench (de domo Minchin), Baronowej Ashtown, poprzednio Księżnej von Pless (1928 – 2019) pisanych przez jej rodziców, siostrę, byłego narzeczonego i Księcia Hansa Heinricha XVII von Pless. Ten ostatni przyjaźnił się z nią od 1953 roku i poślubił ją w 1958 roku. Kolekcja zawiera 174 jego listów pisanych na przestrzeni 16 lat, dających nam unikalną możliwość wglądu w prywatne życie człowieka, który nie miał zwyczaju pokazywać światu swoich emocji. Mam nadzieję, że ten blog przybliży czytelnikom jego postać poprzez uwypuklenie elementów jego światopoglądu, jego nawyków, a nawet błahych upodobań takich jak ulubione filmy i potrawy.

Kim była Mary Minchin?

 Urodziła się 2 stycznia 1928 roku w miasteczku Caterham w angielskim hrabstwie Surrey. Ochrzczona została jako Dorotea Mary Elizabeth, ale przez całe życie nazywano ją jej drugim imieniem. Jej matka Elizabeth Eve (1901 – 1985) pochodziła ze starej szkockiej rodziny McKerrell-Brown. Jej ojcem był Richard George Edward Minchin (1901 – 1985), absolwent prestiżowej Królewskiej Akademii Wojskowej w Sandurst, po ukończeniu której został w 1921 roku przydzielony do Pułku Worcestershire. Podczas drugiej wojny światowej walczył na frontach Północnej Afryki, Włoch i Środkowego Wschodu. Karierę wojskową zakończył w stopniu podpułkownika.

Rodzina Minchin osiedliła się w Irlandii w połowie XVII wieku nabywając majątki ziemskie w sąsiadujących ze sobą hrabstwach Offaly i Tipperary. Ich główną rezydencją był położony na granicy tych hrabstw, stojący do dzisiaj, Busherstown House – okazały dom w neogotyckim stylu zamkowym z dwoma narożnymi wieżami, mieszczący w sobie siedem sypialni i kilka salonów. 

Busherstown House na granicy hrabstw Offaly I Tipperary – rodzinna rezydencja rodziny Minchin. Widok współczesny.

Richard Minchin odziedziczył go po śmierci ojca, kapitana Richarda Minchin Minchin w 1931 roku i Mary wraz z młodszą siostrą, Jane Pauline (1932-1954), spędziły w nim swoje dzieciństwo i wczesną młodość. 

Mary I Jane Minchin spędziły dzieciństwo i młodość w Busherstown House – rodzinnej rezydencji w Irlandii

O pierwszych zawodowych przedsięwzięciach Mary Minchin dowiadujemy się z listów jej ówczesnego narzeczonego, Gerarlda Burke, pisanych do niej z Ameryki we wczesnych latach 1950-tych. Urodzony w 1926 roku, Gerald („Gerry”) Burke był irlandzkim aktorem pracującym w teatrach w Bray i Dublinie. Z jego korespondencji wynika, że spotkali się około 1950 roku w teatrze w Bray, gdzie 21-letnia Mary stawiała pierwsze kroki na scenie. Gerry uważał ją za utalentowaną aktorkę i był dumny, że dyrektor i producent Ronnie oraz jego żona Maureen byli tego samego zdania. Ronnie to Ronald Ibbs (1915 – 1990), angielski aktor i producent osiadły w Irlandii, zaś jego żona to Maureen Halligan (1914 – 2008), słynna irlandzka aktorka i producentka. Szczególnie rola Mary w sztuce „Quiet Weekend” autorstwa Esther McCracken zapadła wszystkim w pamięć.

Ronald Ibbs i Maureen Halligan utworzyli w 1947 roku kompanię teatralną „The Ronald Ibbs Company”, która z wielkim powodzeniem podróżowała z występami po Irlandii. Jej nazwa została potem zmieniona na „Dublin Players”. W listopadzie 1951 roku „Dublin Players”, włącznie z Gerrym Burke, zostali zaproszeni do Stanów Zjednoczonych. 

Listy Gerrego do Mary pochodzą z czasu pobytu „Dublin Players” w Ameryce. Donosił jej w nich o sukcesach i porażkach kompanii oraz błagał by do nich jak najszybciej dołączyła, powołując się na obietnicę Ronniego, że ją zatrudni, gdy tylko zjawi się w USA. W tym też celu przesyłał jej zaoszczędzone pieniądze, by zbierała na podróż. Jego bardzo czułe listy przepełnione są wielką miłością, wspomnieniami i planami na wspólną przyszłość.

Niestety, po trzech miesiącach turnée, „Dublin Players” stracił swoich amerykańskich sponsorów. Część zespołu zdecydowała się na powrót do Irlandii, a część (w tym Garry) na pozostanie w Ameryce, załatwienie papierów imigracyjnych i zarobek na własną rękę.

W świetle powyższego, ojciec Mary zabronił córce wyjazdu. W lutym 1952 roku Mary zerwała zaręczyny z Gerrym, podając za powód rozbieżność ich religii (ona była protestantką, a on katolikiem) i wraz ze swoją przyjaciółką Dianą, również aktorką, podążyła szukać szczęścia w Londynie. Razem wynajęły pokój na Oakley Street w dzielnicy Chelsea – na tej samej ulicy, gdzie mieszkał Hansel Pless.

Hansel Pless przeniósł się z Niemiec do Anglii w 1932 r.

Co robił Hansel we wczesnych latach powojennych?

Hansel przeniósł się do Anglii w 1932 roku. Po pięciu latach rezydencji, czyli w 1937 roku miał prawo ubiegać się o naturalizację. Zrobił to jednak dopiero w sierpniu 1939 roku – dosłownie w przeddzień wybuchu wojny. W konsekwencji, 19 sierpnia 1939 roku został internowany jako obywatel niemiecki w interesie narodowego bezpieczeństwa. Z więzienia wyszedł 8 października 1943 roku i natychmiast podjął służbę w Królewskim Korpusie Transportowym (Royal Army Service Corps). Armię opuścił w lipcu 1946 roku w stopniu porucznika. 9 maja 1947 roku przyznano mu obywatelstwo brytyjskie, które na własne życzenie przyjął jako John Henry Pless. Niestety nastąpiło to sześć miesięcy za późno, by ubiegać się o kompensatę majątku w Polsce. Podpisany w październiku 1947 roku układ w tej sprawie między rządami Polski i Anglii przewidywał ją tylko dla tych, którzy byli obywatelami brytyjskimi w dniu 1 września 1946 roku. 

Od 1947 roku Hansel mieszkał w wynajętym pokoju w domu nr. 18 przy Walpole Street w dzielnicy Chelsea utrzymując się z niewielkiej pensji wypłacanej mu przez spółkę akcyjną Waldenburger Bergwerks AG (WABAG) założoną w 1930 roku przez jego ojca i skupiającą dawne dolnośląskie zakłady przemysłowe Plessów.  W listopadzie 1947 roku rozpoczął negocjacje rozwodowe ze swoją żoną Sissy, której nie widział od lat, bo uparcie odmawiała przyjazdu do Londynu. Ostatecznie rozwiedli się 8 maja 1950 roku.

W Anglii nastąpiły ciężkie czasy, ale rodzina i przedwojenni arystokratyczni przyjaciele nie zapomnieli o Hanselu. Dla tych ostatnich był on wciąż księciem Hansem Heinrichem XVII von Pless i jako taki był wciąż zapraszany do ich rezydencji na przyjęcia, weekendy i polowania. Pomimo rozwodu cioci Shelagh z Hugh Grosvenorem, księciem Westminsteru, pozostawał z nim i z jego dziećmi w serdecznych stosunkach. Wujek Bennie (jak go nazywał) zaoferował mu pracę, kiedy Hansel zainteresował go pomysłem na przyśpieszenie procesu osuszania drewna. Znalazł mu nawet w tym celu wspólnika i pomógł założyć doświadczalną fabryczkę w Kings Lynn. Hansel z wielkim entuzjazmem rzucił się w wir pracy i konsultacji ze specjalistami. Ponieważ wymagało to licznych podróży po kraju, swój dotychczasowy środek transportu „Green Steed” – solidny rower z demobilu – zastąpił motocyklem z drugiej ręki i dla rozróżnienia nazwał go „Black Steed”. 

W 1952 roku Hansel przeprowadził się na ulicę Oakley Street, wynajmując pokój w budynku nr. 55. Rok później znajomy Irlandczyk, Gilbert Marcus McNeill-Moss (1923-2011) przedstawił mu koleżankę z Irlandii, młodą blondynkę o niebieskich oczach, mieszkającą na tej samej ulicy. Była nią Mary Minchin. Ich następne spotkanie zaowocowało randką w restauracji.

Jasnowłosa, niebieskooka Mary Minchin, którą Hansel poznał w Londynie w 1953 r.

Hansel do Mary, 1953 rok: 20 listów

Pierwszy list Hansela do Mary nosi datę 9 kwietnia 1953 r., aczkolwiek z jego treści wynika, że znali się od już od jakiegoś czasu, skoro reaguje w nim na krytykę swojego mieszkania: „Bardzo zmieniłem swój pokój (w Londynie w budynku nr. 55 na Oakley Street, Chelsea), pojemnik na herbatę zniknął, duży perski dywan pokrywa podłogę, miednica do mycia została całkowicie zasłonięta, itp. – nie poznałabyś go”.

Listy z tego okresu wysyłał na londyński adres Mary (29 Oakley Street) lub na adres jej rodziców (Busherstown w Irlandii), do których Mary często wracała w przerwach pomiędzy tymczasowymi etapami zatrudnienia w Londynie. 

Hansel dużo podróżuje zarówno w sprawach zawodowych jak i w celach towarzyskich, zapraszany min. do Lochmore (szkodzka rezydencja księcia Westminsteru), Westnewton (rezydencja księcia Northcumberland), Mead Crest (rezydencja cioci Shelagh, księżnej Westminsteru) czy Mount Stewart (rezydencja markizy Londonderry). W liście z 9 kwietnia 1953 r. wyznaje: „Dużo czasu spędzam na prowincji, ostatnio w hrabstwie Gloucestershire i w hrabstwie Hampshire, polując, grając w point-to-point, itp. – co uwielbiam robić. Nie zostałem stworzony do życia w mieście. Z drugiej jednak strony, kocham Londyn i tęskniłbym za nim gdybym miał go opuścić na dłużej”.

Podróże odbywa na zdezelowanym motocyklu „Black Steed”, który często się psuje w drodze, zmuszając Hansela do wzywania pomocy drogowej lub odprowadzania go do garaży. 

Hansel wie o aktorskich ambicjach Mary i w liście z 24 kwietnia 1953 r. podtrzymuje ją na duchu: „Cieszę się na wieść od Ciebie, że ma przyjechać  twój „stary producent” [prawdopodobnie Ronald „Ronnie” Ibbs]. Jak tylko zorganizuje swoją trupę teatralną, na pewno wrócisz na scenę – czego życzę Ci z całego serca, bo wydaje się, że jest to Twoim powołaniem”.

Jak świadczy list od młodszej siostry Mary, Jane, napisany 28 lipca 1953 r. z Kenii, Mary pochwaliła się jej nowym towarzyszem. Jane reaguje: „Wydaje się, że przeżywasz cudowny czas z Hanselem. Czy myślisz, że wyjdziesz za niego? Mogę sobie wyobrazić jak wielkim by to było wydarzeniem”.

Swoje pierwsze listy do Mary, Hansel zaczyna od zwrotu „Droga Mary”, by w grudniu 1953 r. zacząć ją nazywać „Moja najdroższa Mary”, a od 28 grudnia 1953 r. „Mój najdroższy Aniele”.

Hansel spędza Boże Narodzenie i Nowy Rok 1953/1954 u księżnej Northcumberland w Westnewton, skąd przesyła Mary, która jest sama w Londynie trzy czułe listy: „Zbliża się północ i moje myśli wędrują do Ciebie z życzeniami jak największego szczęścia. Gdybym tylko mógł zrobić więcej niż jedynie „życzyć”! Czasami jednak udaje mi się przynieść Ci odrobinę szczęścia – nieprawdaż?”.

Hansel do Mary, 1954 rok: 48 listów

W styczniu 1954 r. Hansel ponownie odbywa liczne wyjazdy zawodowe i towarzyskie. Podczas pobytu w Durham u kapitana R. Annanda V.C. ma spotkanie biznesowe z doświadczonym kupcem drewna oraz z Sir Thomasem Dugdale, ówczesnym ministrem rolnictwa.

Hansel pisze do Mary często, ale jego listy są raczej lakoniczne o tym co robił, co zamierza robić, jaka jest pogoda i że zachwycił go film „Roman Holliday” z Audrey Hepburn i Gregorem Peck. Odpowiedzi od Mary musiały być czulsze, skoro w liście z 23 stycznia 1953 r. Hansel stwierdza żartobliwie: „Uwielbiam, jak mówisz mi co do mnie czujesz i nie lubiłbym gdybyś przestała to robić – więc proszę rób to nadal!”.

W lutym Hansel jedzie swoim motocyklem do Niemiec, zatrzymując się w Bonn, Frankfurcie i Monachium. Wydaje się, że jego wyjazd dotyczył spraw majątkowych. 10 marca 1954 r. przekazuje Mary: „Jedna konferencja za drugą – gadanie, gadanie, gadanie – ale na koniec dnia i tak dopinam swojego”.

Kwiecień i maj spędza ponownie w Szkocji i w hrabstwie Yorkshire odbywając spotkania biznesowe i towarzyskie. W liście do Mary z 9 maja 1954 wypowiada się na temat kuchni chińskiej: Chop Suey jest moją ulubioną potrawą. Lubię chińskie jedzenie, bo nie czuję się nim przejedzony, nawet jak zjem go dużo”. Rekomenduje jej również film „Hobson Choice” [romantyczna komedia w reżyserii Davida Leana].

W sierpniu wynajmuje dla siebie nowy pokój w budynku nr. 11 na ulicy Walpole Street: „na pierwszym piętrze, duży choć raczej ciemny, z jednopalnikową kuchenką gazową i używalnością wspólnego zlewu i toalety na korytarzu”.

Mary od dłuższego czasu jest z rodzicami w Irlandii. Jej kariera aktorska musiała się zatrzymać, skoro Hansel radzi jej w liście z 7 sierpnia 1954 r.: „Zastanawiam się, czy nie powinnaś wykorzystać swojego pobytu w B. [Busherstown] na naukę i pogłębienie sprawności katalogowania, prowadzenia ksiąg rachunkowych itp. rzeczy przydatnych w zawodzie sekretarki. Ich znajomość pomoże Ci w każdej okoliczności”.

Mary narzeka na samotność, depresję i rzadkość wspólnych chwil w Londynie. Hansel tłumaczy się nawałem pracy i obowiązków. W liście z 28 sierpnia 1954 r. donosi Mary o przyjeździe Beatrice [hrabianki von Hochberg] do Londynu: „Dziwne, że nie wiedziałaś, że mam przybraną siostrę, którą ostatni raz widziałem jako pięcioletnią dziewczynkę. Wydawało mi się, że opowiedziałem Ci kiedyś o „rodzinnym skandalu”! Przyjeżdża tu za tydzień w drodze powrotnej do USA. Cieszę z tego, aczkolwiek mam mnóstwo pracy i innych kłopotów na głowie”.

Hansel do Mary, 1955 rok: 21 listów

Hansel i Mary spędzają razem Święta Wielkanocne. Mary daje mu w prezencie książkę i planuje kupić mu koszulę.

W liście z 16 kwietnia 1955 r., Hansel po raz pierwszy nazywa ją swoją „Małpką”. Jednakże kierunek w jakim podąża ich relacja przeraża go. 18 kwietnia 1955 r. pisze do Mary długi list, w którym przedstawia 14, jak je nazywa, faktów ich związku:

  1. Twoja miłość do mnie jest najświętszą rzeczą w moim życiu i dlatego chcę ją uchronić od ran i bólu.
  2. Kocham Cię bardzo, lecz nie jestem w Tobie zakochany, ale Twoje szczęście jest dla mnie główną troską.
  3. Tylko jednej innej osobie (mężczyźnie!) ufam tak bardzo jak Tobie.
  4. Z nikim innym nie czuję się tak dobrze jak z Tobą.
  5. Nie będąc zakochanym w nikim, aczkolwiek czasami tęskniąc bardzo za „Panią X”, prospekt małżeństwa napełnia mnie grozą. Perspektywa bycia ponownie przykutym łańcuchem sprawia, że rzucam się do ucieczki. Bez wolności i niezależności, moje życie byłoby nie do zniesienia.
  6. Jeśli jestem ścigany, ograniczany lub czuję się zagrożony, chcę uciec w siną dal i tam pozostać.
  7. Fakt, że często i całymi godzinami potrzebuję być sam, żeby zebrać myśli nie jest równoznaczne z unikaniem Twojego towarzystwa i wszystkiego co mi ono przynosi.
  8. Nikt mnie nigdy nie poprosił o małżeństwo, a co dopiero na to nalegał. Nie jestem w stanie poradzić sobie z taką sytuacją, bo sprzeciwia się temu mój instynkt. Czuję się raczej bezradny i głęboko zakłopotany tym, że ktoś ma mnie w tak wysokiej estymie.
  9. Mimo, że tęsknię za Tobą, jest mi dobrze z moją niezależnością i samotnością.
  10. Nie mogę się doczekać i wypatruję Twojego przyjazdu, bwiem, że będziemy mieli ze sobą dobry czas czy to szalejąc na „BS” [motocykl nazywany przez Hansela „Black Steed”], czy włócząc się po Londynie.
  11. Jesteś najlepszym na świecie kompanem tak długo jak czujesz się szczęśliwa i nie dopuszczasz do siebie zmartwień, które kreują niezdrową „atmosferę” i – co gorsze – burzą spokój i nastrój. Jestem na to bardzo uczulony, bo w swoim życiu miałem tego aż w nadmiarze.
  12. Jesteś najcudowniejszą dziewczyną, jaką znam: głębia Twoich uczuć, Twoja siła charakteru, Twoja odwaga wobec przeciwności losu, Twoje poczucie obowiązku, Twoja uprzejmość i życzliwość budzą we mnie wielki podziw i napełniają mnie dumą, że ktoś taki jak Ty obdarzył mnie miłością.
  13. Czuję się źle, że temu nie dorównuję i że tak niewiele zrobiłem, by uczynić Cię szczęśliwą, a za to wiele, by uczynić Cię nieszczęśliwą. Jak nieraz Ci to mówiłem, jest to dla mnie źródłem ciągłego zmartwienia.
  14. Jak Ci to często powtarzałem: jakże szczęśliwym byłbym człowiekiem gdybym był w stanie czuć do Ciebie to, co Ty czujesz do mnie.

A więc jak obiecałem, nakreśliłem Ci kilka podstawowych faktów dotyczących naszego związku. Z niektórymi się pewnie zgodzisz, a z innymi nie. Lecz jedna rzecz powinna wypłynąć z ich analizy, mianowicie: Kiedy obie strony żywią wobec siebie tyle uczucia, wszystko powinno się w końcu tak ułożyć, by zwyciężyło szczęście, a nie cierpienie. Im więcej uczymy się zrozumieć siebie nawzajem i nawzajem się szanować, tym większa jest na to szansa. 

W lipcu 1955 r. Hansel wyjeżdża na kontynent, skąd śle listy do Mary na 11, Walpole Street – adres swojego nowego pokoju w Londynie, do którego Mary się wprowadziła. Z Paryża jedzie do Niemiec, najpierw do Frankfurtu, a następnie do Monachium, gdzie zatrzymuje się u swoich kuzynów Grf. Klinkow Stroem. Odbywa również spotkanie ze swoją byłą żoną, w towarzystwie jej szwagierki. 

Z Monachium wraca przez Düsseldorf do Paryża, dokąd zaprosił Mary i zarezerwował dla niej pokój od 23 sierpnia w hotelu „Felix”. Ale zazdrość i zachowanie Mary we Francji wzbudza w Hanselu wątpliwości co do ich związku. Wyjaśnia to jej w liście wysłanym z Lochmore 18 września 1955 r.: „Myśląc o Tobie i o tym co zdarzyło się podczas ostatnich miesięcy, uświadomiłem sobie, że po epizodzie w St. Martin znaleźliśmy się blisko rozstania na zawsze i w dodatku, po tym co powiedziałaś, rozstania na nieprzyjaznej stopie. Coś takiego nie może się powtórzyć – i nie zmienię w tym względzie stanowiska, bo nie zniosę drugiej takiej sceny. Ten dzień w Paryżu, a zwłaszcza ten dzień w St. Martin w połączeniu z innymi w przeszłości wywarły na mnie niewymazywalne wrażenie i pozostawiły po sobie trwały ślad. Myślę, że zgadzasz się z moim stanowiskiem „Nigdy więcej” – ale oprócz tego potrzebuję Twojej pomocy w stworzeniu dla nas bazy, która nie pozwoli na ich powtórkę. Sugeruję następujące punkty do zapamiętania: proszę porzuć wszelkie próby wymuszania na mnie rzeczy, które powinny wyjść tylko ode mnie samego. Po drugie, proszę przestań grozić mi w sposób jaki robiłaś to często w przeszłości. Doprowadza to do niczego, a wręcz przeciwnie tylko nas przygnębia! Po trzecie, proszę nie próbuj mnie monopolizować, bo nie jest to możliwe do osiągnięcia. Jestem tak a nie inaczej stworzony i chcę mieć własne życie bez względu na to jak bliscy sobie jesteśmy. Proszę zaakceptuj mnie jakim jestem i życie będzie łatwiejsze dla nas obojga – Ty nie będziesz rozczarowana, a ja będę z Tobą bardziej naturalny. […]

Powiedziawszy Ci co możesz zrobić dla poprawienia naszego związku, proszę Cię żebyś Ty z kolei wskazała mi te moje nawyki, które potrzebowałbym zmienić, a ja zrobię wszystko, żeby to uczynić. Przeszliśmy ze sobą tak wiele, że zrodziło się we mnie i urosło uczucie sympatii, przyjaźni i miłości do Ciebie. Jeśli spróbujesz poprzestać na tym co jest pewne i nie nalegać na więcej, nasz związek będzie nie tylko szczęśliwy, ale i trwały.

Od września 1955 r. Hansel pod swoim podpisem na liście zaczął zamieszczać rysunek żółwia – prawdopodobnie odnoszący się do przezwiska nadanego mu przez Mary.

Księżna Daisy von Pless wydała trzy autobiograficzne książki. Dwie z nich: „O sobie” (tytuł niemieckiego wydania „Taniec na wulkanie”) z 1928 r. i „Lepiej przemilczeć” z 1931 r. powstały w oparciu o pamiętnik, który prowadziła przez dwadzieścia pięć lat. Trzecia: „Co przemilczałam” z 1936 r., której polska premiera w moim tłumaczeniu odbędzie się 29 listopada 2019 r. na Zamku Książ, była jej relacją opartą na wspomnieniach i listach o ludziach i wydarzeniach, uznanych przez nią za na tyle znaczące, aby przekazać je szerszej publiczności.

 

W 1936 r. księżna Daisy była już ciężko chorą osobą przykutą do wózka inwalidzkiego. Zniknęło jej kiedyś tak bujne życie towarzyskie, dalekie podróże stały się niemożliwe, a chęć powrotu do ukochanej Anglii przekształciła się w niespełnione marzenie. Pozostały jednak wspomnienia i dużo czasu do rozmyślań przy kominku nad życiem, nad światem, nad przeszłością oraz pragnienie podzielenia się nimi z innymi. Niektóre z tych przemyśleń były głęboko filozoficzne, inne raczej naiwne, jeszcze inne odzwierciadlały powszechnie wtedy panujące przeświadczenia i mentalność polityczną ludzi jej pokolenia i pokroju. Wszystkie, na swój sposób, niezwykle ciekawe i malujące, czy to poprzez krytykę czy osobistą lub stereotypową pochwałę, niesłychanie ciekawy obraz czasów, w jakich przyszło jej żyć na starość. Niechęć do komunizujących Żydów była wtedy powszechna, a Hitlerowi, który jeszcze nie odkrył wszystkich swoich kart, oddawano hołd za odbudowę Niemiec. Straszyły widma kolejnej Wojny i Komunizmu.
Księżna von Pless zawsze interesowała się polityką i znała wielu jej przedstawicieli. Kilku z nich szczegółowo dla nas przeanalizowała, premierów Wielkiej Brytanii: Gladstona, Salisburego, Campbell-Bannermana i Balfoura, jak również wicekróla Indii, Lorda Curzona oraz ministra spraw zagranicznych, Sir Edwarda Greya. O politykach, których osobiście nie znała, wiedziała dużo i potrafiła ich trafnie umiejscowić. Ciekawe, że nie był jej obcy Józef Piłsudski i że uważała go za człowieka wybitnego.
Parę rozdziałów swojej książki poświęca mężczyznom, którzy albo się w niej kochali albo byli nią zafascynowani. Listy księcia Gottfrieda Hohenlohe-Schillingsfürsta, księcia Alfonsa Clary, księcia pruskiego Eitela Friedricha czy Adolfa, wielkiego księcia Meklemburgii-Strelitz świadczą, że każdy z nich był jej wdzięczny za czas jaki im niegdyś poświęciła, wracał pamięcią do chwil z nią spędzonych i marzył, aby się one powtórzyły. Księżna znana była z uprzejmości wobec gości, lubiła flirtować i rozkochiwać w sobie swoje „ofiary”. Nie zawsze jednak kończyło się to szczęśliwie.
Oddaję księżnej ukłon za samokrytykę, za uznanie niektórych wad swojego charakteru i przyznanie się do niesłusznych w przeszłości opinii, na przykład tej o cesarzowej niemieckiej Auguście Wiktorii, którą kiedyś opisała światu jako „wielką, spokojną krowę zdolną tylko do rodzenia cielaków i przeżuwania trawy”. Teraz oddała cesarzowej honor za jej cierpliwość i wytrwałość w pożyciu z trudnym mężem.
Wszystkie te fascynujące migawki z przeszłości zawierają ciekawe detale i odnośniki do życia, upodobań i poglądów księżnej, sprawiając, że niniejszy tom jest dla nas kopalnią „nowości” o Daisy. Odkrywamy w nim imiona jej ulubionych piesków, dowiadujemy się więcej o jej dzieciństwie, czytamy opis jej prezentacji na dworze królowej Wiktorii, poznajemy jej opinię na temat piękna kobiet i „szkodliwości” kina. Chodzimy wraz z nią po jej monachijskim domu lub razem zwiedzamy urocze zakątki Bawarskich Alp. Ale chyba najważniejszą „nowością”, a jednocześnie miłym zaskoczeniem dla czytelnika będzie odkrycie jej erudycji, przejawiające się w cytowaniu i odwoływaniu się do dzieł dawnej i współczesnej sztuki i literatury oraz do historii i jej bohaterów. Z mojej strony wymagało to opatrzenia tekstu w ponad czterysta objaśniających przypisów! Fakt, że pomimo braku formalnego wykształcenia, księżna swobodnie poruszała się w świecie metafor i porównań, wskazuje na jej szerokie oczytanie i inteligencję, brak której był jej w przeszłości niesłusznie zarzucany.
Mam nadzieję, że książka ta będzie dla polskich czytelników tak wielką przygodą, jaką ja przeżyłam w trakcie jej tłumaczenia. Przygodą nie do zapomnienia, bo choć czasami dezorientująca, to jednak wielce odkrywczą.

Poznali się w 1896 r. na jesiennym polowaniu u hrabiostwa Strenberg w Častolovicach. Zrobił na niej wrażenie wstydliwego mężczyzny z rezerwą. Jak wielu przed nim, zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i cierpliwie, z godnością, czekał na odwzajemnienie swych uczuć. Parę lat jej zajęło, by uwierzyć w ich głębię i przyznać się przed samą sobą, że nie jest jej obojętnym. Mąż nigdy nie obdarzył jej taką miłością, wyrozumiałością i kurtuazją.

Choć atrakcja fizyczna była obustronna, księżna nie odważyła się jej poddać. Wolała ich związek w platonicznej formie, co z czasem przekształciło się w dozgonną przyjaźń. Po latach, opisała ją w trzecim tomie swoich pamiętników jako „A Perfect Friendship”, ale pomimo długich cytatów z jego listów i przekazania kilku faktów z jego późniejszego życia, nie odkryła przed światem tożsamości ukochanego.

Ich bogata korespondencja, w której konspiracyjnie zwracali się do siebie jako „Max”l i „Rattie”, świadczy jak często Daisy przypominała mu, żeby nie marnował na nią swego czasu, ale on tego uparcie nie słuchał. W tej frustrującej dla obojga relacji, w której nienasycona namiętność kotłowała się z rozsądkiem, przyszło im żyć do 1907 r. – kiedy to „Maxl”, uległ wreszcie presji pokierowania swoim życiem według ustalonego szablonu małżeństwa i prokreacji.

Kim był „Maxl” nie jest już dzisiaj tajemnicą i wiedząc, że był nim książę Gottfried von Hohenlohe-Schillingsfürst, umiejscowić go możemy w wielu wydarzeniach towarzyskich w Książu, Pszczynie i Wiedniu, opisanych przez księżną von Pless. Co więcej, grzebiąc w dziejach rodziny Gottfrieda, możemy się nawet pokusić na próbę zrozumienia jego romantycznej postawy wobec Daisy. Osobiście myślę, że naśladował w tej postawie przykład swojej babci, księżnej Karoliny Sayn-Wittgenstein (z domu Iwanowskiej), która przez czterdzieści lat żyła w platonicznym związku z wybrankiem jej serca, kompozytorem i pianistą, Ferencem Lisztem.

Szczegóły ciekawego, bo politycznie zaangażowanego, życia Gottfrieda nie są jednak powszechnie znane.

Hohenlohe_portrait_child

Trzyletni Gottfried Hohenlohe-Schillingsfürst na portrecie Hansa Makarta, namalowanym w 1870 r.

Książę był czwartym z pięciu synów księcia Konstantyna zu Hohenlohe-Schillingsfürst i jego żony księżniczki Marie zu Sayn-Wittgenstein. Urodził się 8 listopada 1867 r., a więc był starszy od księżnej Daisy o pięć lat.

Pochodził ze starej arystokratycznej rodziny niemieckiej, sięgającej korzeniami XII wieku. Z czasem ród Hohenlohe podzielił się na kilka linii, z których tylko jedna, utworzona w 1551 r., linia Hohenlohe-Waldenburg pozostała przy wierze katolickiej. Jednym z czterech odgałęzień linii Hohenlohe-Waldenburg była rodzina Hohenlohe-Schillingsfürst z siedzibą na zamku Schillingsfürst w Bawarii. W 1834 r. Hohenlohowie-Schillingsfürst weszli również w posiadanie ksiąstewek Ratibor (Racibórz – Górny Śląsk) i Corvey (Westfalia).

Hhenlohe_Schillingsfurst_herb

Herb rodziny Hohenlohe-Schillingsfürst

Dziadek Gottfrieda, Franz Joseph 5. książę zu Hohenlohe-Schillingsfürst poślubił księżniczkę Konstancję zu Hohenlohe-Langenburg, szwagierkę księżnej Feodory – przyrodniej siostry królowej Wiktorii.  Konstanty, ojciec Gottfrieda, był ósmym z ich dziewięciorga dzieci i jedynym, który osiadł i zrobił karierę w Austrii, najpierw w armii, a potem na dworze cesarskim. Jako ochmistrz (Obersthofmeister), całkowicie zmienił i unowocześnił dwór habsburski i przez następnych 30 lat pilnował efektywności swoich reform. Był tak oddanym i zaufanym dworzaninem, że to właśnie jemu cesarz Franciszek Józef I powierzył zwierzchnictwo zarówno nad olbrzymią przebudową Wiednia, jak i później nad przygotowaniem wiedeńskiego Prateru do Wystawy Światowej w 1873 r.

Palais_Dobner-Dobenau_Theresianumgasse_33_DSC_9203w

Pałac Dobner-Dobenau we Wiedniu, gdzie Gottried przyszedł na świat i gdzie się wychował

Gottfried przyszedł na świat, mniej więcej w środku tych gorączkowych prac, w wiedeńskim pałacu Dobner-Dobenau, rodzinnej rezydencji od 1861 r. Tam też spędził swoje dzieciństwo i młodość. W 1887 r., po ukończeniu prestiżowego gimnazjum Schotten we Wiedniu, wstąpił do 9 oddziału austriackich huzarów, gdzie w 1889 r. awansował do stopnia porucznika. W 1893 studiował na Akademii Wojennej (Kriegsakademie) i dwa lata później został przeniesiony do sztabu generalnego. W 1902 r, już jako kapitan, objął stanowisko attaché wojskowego przy ambasadzie austro-węgierskiej w Petersburgu. Doświadczenie, jakie zdobył podczas kolejnych pięciu lat pracy w rewolucjonizującej Rosji, w połączeniu z rodzinnymi kontaktami na arenie politycznej sprawiły, że w 1907 r. zdecydował się na przejście do służby dyplomatycznej. W Niemczech, takim kontaktem do 1901 r. był niewątpliwie starszy brat ojca, wujek Chlodwig – od 1845 r. głowa rodu Hohenlohe-Schillingsfürst.

Chlodwig_zu_Hohenlohe-Schillingsfürst

Wujek Gottfrieda, Chlodwig Carl Victor, 7. książę zu Hohenlohe-Schillingsfürst, książę Ratibor und Corvey (1819-1901), kanclerz Niemiec w latach 1894 – 1901

Chlodwig Carl Victor, 7. książę zu Hohenlohe-Schillingsfürst, książę Ratibor und Corvey rozpoczął swoją działalność polityczną w rodzinnej Bawarii, gdzie w 1866 r. został powołany na stanowisko ministra spraw zagranicznych i premiera. Liberał z przekonania, Chlodwig stał się gorącym zwolennikiem zjednoczenia Niemiec pod przewodnictwem Prus, aczkolwiek był wrogiem „prusyfikacji” przyszłego cesarstwa. Krytyka bawarskich patriotów zmusiła go do rezygnacji w 1870 r., ale już w następnym roku został wybrany na członka i wice-prezydenta niemieckiego Reichstagu. Od 1873 do 1880 był niemieckim ambasadorem we Francji, a następnie gubernatorem Alzacji i Lotaryngii. W 1894, cesarz Wilhelm II uczynił go kanclerzem Niemiec. Funkcję tą pełnił do 1900 r.

Drugi wujek Gottfrieda, Victor Adolf książę zu Hohenlohen-Schillingsfürstbył kardynałem i spędził wiele lat w Rzymie. Choć umarł w 1896 r., zanim Gottfried zdecydował się na służbę dyplomatyczną, przeprowadził niewątpliwie wiele rozmów z bratankiem o sytuacji we Włoszech.

Konrad_Hohenlohe_Sch

Brat Gottfrieda, Konrad Hohenlohe-Schillingsfürst (1863-1918), austro-węgierski polityk i mąż stanu

Z kolei własny starszy brat Gottfrieda, Konrad, był czynnie zaangażowany w politykę cesarstwa austro-węgierskiego na jego północnych i zachodnich obszarach, tzw. Przedlitawii (Cisleithanii), pracując na wysokich administracyjnych stanowiskach w Pradze, Teplicach i Trieście. Sympatie Konrada dla problemów klasy robotniczej zdobyły mu przezwisko „Czerwonego Księcia”. Za sprawą arcyksięcia Franciszka Ferdynanda został, 2-go maja 1906 r., premierem Austrii, ale po miesiącu zrezygnował. Podczas wojny, po śmierci cesarza Franciszka Józefa I, stał się konfidentem i doradcą młodego cesarza Karola I, który nota bene był szwagrem córki Konrada, Franciszki. Od 1917 r. naciskał Karola I na zakończenie wojny i uratowanie cesarstwa poprzez przekształcenie go w federację czterech stanów: Austrię, Węgry, Polską Galicję i Bałkańską Illyrię. Po wojnie, dzierżył przez parę pierwszych miesięcy niełatwą tekę ministra spraw wewnętrznych.

Maria Henriette, Erzherzogin von Österreich

Maria Henrietta (1883-1956), trzecia z ośmiu córek Friedricha, arcyksięcia Austrii i księcia cieszyńskiego

Ambitnym planom zawodowym Gottfrieda towarzyszyły plany matrymonialne. Od 1906 r., zbliżając się do czterdziestki, zaczął rozglądać się za żoną. Jego wybór, podyktowany w dużej mierze korzyściami finansowymi, padł w końcu na jedną z ośmiu córek arcyksięcia Fryderyka Habsburga, księcia cieszyńskiego – Marię Henriettę (1883 – 1956). Oprócz wniesienia w małżeństwo pokaźnego wiana, Maria Henrietta miała zagwarantowaną sumę 25 000 guldenów rocznie z cesarskiej kiesy.

Starszą siostrą Marii Henrietty była bliska przyjaciółka księżnej von Pless, Maria Krystyna („Christa”) Salm-Salm. Jednakże to nie Daisy była swatką tego związku. Stała za nim kolejna siostra Marii Henrietty, Maria Anna – żona księcia Eliasza Parmeńskiego, która wzięła na siebie uzyskanie zgody cesarza Franciszka Józefa I na małżeństwo Marii Henrietty z mężczyzną, w żyłach którego nie płynęła krew królewska. Nie miała z tym chyba specjalnego kłopotu, bo, jak wcześniej na to wskazałam, cesarz był w zażyłych stosunkach z ojcem narzeczonego i znał Gottfrieda od dziecka. Niemniej Gottfried był wdzięczny Marii Annie za interwencję i ofiarował jej w podzięce śliczne dzieło Fabergégo – emaliową papierośnicę ze złotymi okuciami i inskrypcją, w której nazwał ją „wybawczynią”.

Hohenlohe_Faberge_case

Papierośnica Faberge ofiarowana przez Gottfried przyszłej szwagierce, arcyksiężnej Marii Annie, za wstawiennictwo u cesarza Franciszka Józefa I

Ślub Gottfrieda i Marii Henrietty, uhonorowany obecnością samego cesarza, odbył się 3 czerwca 1908 r. w miejscowości Baden pod Wiedniem. Maria Henrietta nie miała nic przeciwko byciu żoną dyplomaty. Nie sprzeciwiali się też temu jej rodzice. Cesarz Franciszek Józef I jednakże odrzucił taką możliwość, kiedy minister spraw zagranicznych, Alois Lexa von Aehrenthal, nie był w stanie rozwiązać praktycznie kwestii nadrzędności. Jak ówczesny obserwator to skomentował: „trudno, aby córa Austrii oddawała pierwszeństwo żonom francuskiego, amerykańskiego lub japońskiego ambasadora”! I tak ten, prozaiczny w naszym dzisiejszym mniemaniu, powód zburzył karierę dyplomatyczną Gottfrieda, zanim jeszcze zaczął ją sobie budować.

Maxl_family

Gottfried, jego żona Maria Henrietta i trójka ich dzieci: Elżbieta, Natalia i Friedrich

Gottfried i Maria Henrietta skupili się na rodzinie. We wrześniu 1909 r. urodziła się im pierwsza córeczka Elżbieta, a dwa lata później jej siostrzyczka Natalia. 18 lutego 1913 r. przyszedł na świat ich synek Friedrich. O mały włos, Gottfried nie byłby obecny przy jego narodzinach, bo 1 lutego 1913 r. cesarz Franciszek Józef I wysłał go ze specjalną misją do Rosji.

Trwająca od października 1912 r. 1-sza wojna bałkańska zakończyła się w grudniu 1912 r. zawieszeniem broni pomiędzy zwycięskimi państwami Ligi Bałkańskiej (Bułgarią, Serbią, Grecją i Czarnogórą) a Turcją oraz pokojowymi rokowaniami pod przewodnictwem mocarstw w Londynie. Jednakże, ciągnące się spory o podział terytoriów zagarniętych Turcji groziły wybuchem nowego konfliktu. Austria była szczególnie zaniepokojona wzrastającą w siłę Serbią i jej agresją wobec nowo proklamowanego państwa – Albanii. Aby zapobiec serbskim zapędom i przestraszyć sojusznika Serbii – Rosję, Austria rozstawiła osiem korpusów armii wzdłuż granic z Serbią i Rosją. Cesarz Franciszek Józef I chciał za wszelką cenę uniknąć zbrojnej konfrontacji. Postanowił więc zwrócić się o pomoc bezpośrednio do cara. Na osobę, która dostarczyłaby carowi osobisty list od niego i wyjaśniłaby mu stanowisko Austrii, wybrał księcia Gottfrieda Hohenlohe-Schillingsfürsta – człowieka znanego ze swojego taktu i dyskrecji, a przy tym dobrego znajomego cara Mikołaja II z czasów swojej kadencji attaché wojskowego w Petersburgu.

Maxl_1913

Gottfried w lutym 1913 r. po powrocie z misji w Rosji

Gottfried oddał Mikołajowi II list od Franciszka Józefa I 4 lutego 1913 r., a potem odbył z nim i z ministrem spraw zagranicznych Sergejem Sazonowem parę rozmów. Do Wiednia wrócił 10 lutego, okropnie przeziębiony. Jak się wkrótce okazało, jego misja się powiodła i napięcie na Półwyspie Bałkańskim zaczęło się rozładowywać. Pod presją Sazonowa, Serbia poddała swoje roszczenia do albańskiego portu Duress. W zamian, austro-węgierski minister spraw zagranicznych, Count Berchtold, zgodził się by zatrzymała śródlądowe miasta Dubra i Jakova.

Pomyślna misja Gottfrieda do Rosji obudziła w nim na nowo chęć pracy w dyplomacji. Jego bardzo mu oddana żona umożliwiła to zrzekając się swojego tytułu. 4 sierpnia 1914 r. cesarz Franciszek Józef I powołał go na stanowisko austro-węgierskiego ambasadora w Berlinie.

Gottfried_von_Hohenlohe

Gottfried jako austro-węgierski ambasador w Niemczech w ceremonialnym mundurze z insygniami Orderu Złotego Runa nadanym mu w 1917 r.

Podczas wojny, będąc bezsprzecznym zwolennikiem sojuszu z Niemcami, książę Gottfried Hohenlohe-Schillingsfürst starał się by w tym partnerstwie nie doszło do przewagi strony niemieckiej nad austriacką, pomimo znacznego zadłużenia finansowego Austrii wobec Niemiec. W 1917 r. wiedział już o konieczności negocjacji pokojowych. Podczas rozmów prowadzonych 16 marca 1917 r. we Wiedniu między austriacko-węgierskim ministrem spraw zagranicznych, hrabią Ottokarem Czernin, i niemieckim kanclerzem Theobaldem von Bethmann Hollweg, poparł ideę, by Państwa Centralne – w zamian za pokój – nie tylko odżegnały się od wojennych zdobyczy terytorialnych, ale nawet zgodziły się na stratę niektórych części swoich krajów. Z polityki wycofał się w 1918 r. i jako prezes wiedeńskiego Jockey Club oddał się swojej młodzieńczej pasji wyścigów konnych. Zmarł na dzień przed swoimi urodzinami, 7 listopada 1932 r.

Jego żona Maria Henrietta przeżyła go o dwadzieścia cztery lata. Córki nie wyszły za mąż: Elżbieta umarła w 1987 r., a Natalia w 1989. Prochy całej czwórki złożone są w rodzinnym mauzoleum na cmentarzu kościoła katolickiego w Mariazell na terenie austriackiej Styrii.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

friedhof_4050

Mauzoleum najbliższej rodziny Gottfrieda na cmentarzu kościoła katolickiego w Mariazell.

Jedyny syn Gottfrieda i Marii Henrietty, Friedrich, zmarł w grudniu 1945 r., w wieku zaledwie 32 lat, w obozie jenieckim Camp Laz w Gruzji.

Socjeta w Berlinie różni się bardzo od tych w innych stolicach i nie można jej pochlebnie porównać z towarzystwem Londynu lub Wiednia. Stolice Wielkiej Brytanii i Austrii są znacznie przyjemniejsze, bo brak w nich tej sztywności, która tak często czyni pruską socjetę nudną i monotonną. Wysiłki Cesarza by to zmienić nie przyniosły większych rezultatów i pruska arystokracja, z małymi wyjątkami, kontynuuje swoje przyzwyczajenia. (…)
Berlin poniósł dużą stratę ze śmiercią Cesarzowej Augusty, która jako Księżna Saxe-Weimar*, podtrzymując rodzinne tradycje, uznawała niesienie pomocy talentom za swój niestrudzony obowiązek, co sprawiało, że jej przyjęcia uczęszczane były przez najsłynniejszych przedstawicieli świata literatury i sztuki. Kolejnym intelektualnym centrum Berlina był pałac śp. Księżnej Matyldy Radziwiłł**, która, przez całe swoje życie, pasjonowała się sztuką i literaturą.

Pałac Cesarski w Poczdamie

Ale Berlin jest przede wszystkim miastem muzyki, gdzie wielu członków wytwornego towarzystwa jest muzykami, wykwalifikowanymi na równi z profesjonalistami. Obydwoje Cesarz i Cesarzowa są bardzo muzykalni i robią wszystko co w ich mocy, by podtrzymać rozwój tej gałęzi sztuki, min. prywatnie organizując liczne soirées musicales. Fakt ten wysunął umuzykalnioną część berlińskiej socjety na czołowe miejsce i wyłonił z niej kilka liderek, które rozwój muzyki uznały za cel swojej egzystencji.
Jedną z nich jest Gräfin von der Gröben***, której dom stał się intelektualnym ośrodkiem arystokratycznego Berlina. (…) Hrabiostwo von der Gröben są obydwoje muzykalni i mają w swoim pałacu salę koncertową słynącą z akustyki, którą chętnie wypożyczają na cele charytatywne i na której scenie debiutował niejeden muzyk. Hrabina przeciera drogę do berlińskiej socjety nie tylko muzykom, ale również poetom, pisarzom i artystom. Czarująca Hrabina von der Gröben jest jedną z najpopularniejszych hostess w stolicy Prus, bo posiada wspaniały takt i doskonale opanowała kunszt podejmowania gości. (…)
W Berlinie istnieje ekskluzywny krąg ludzi oddanych muzyce, często spotykających się, by wspólnie oddawać się tej pasji. Należy do niego Księżna Maxowa Hohenlohe-Oeringen (z domu hrabianka Hatzfield), córka niemieckiego ambasadora w Anglii, której cudowny głos jest wielce podziwiany. Hrabia Philip Eulenburg jest także bardzo muzykalny i zasłynął pięknymi kompozycjami, z których najpopularniejszymi są Die Rosen Lieder oraz Die Skaldenge-Sänge. Jednakże najbardziej utalentowanym członkiem tego kręgu jest Kapitan von Chelius****, który służy w Gwardii Huzarów i którego utwory wzbudziły olbrzymi podziw w świecie muzycznym, w szczególności jego opera Haschisch. (…) To właśnie wysiłki Kapitana von Chelius doprowadziły do powołania „Potsdam Berlin Wagner Society”, do której zapisali się wszyscy umuzykalnieni członkowie berlińskiej socjety. Podczas koncertów organizowanych przez „Potsdam Berlin Wagner Society”, pan von Chelius akompaniuje innym na pianinie, ponieważ akompaniament jest jego wielkim darem. Kapitan von Chelius, Hrabia von Moltke, Professor Hertel i Hrabia Eulenburg biorą zawsze udział w soirées Cesarza.
Wśród książąt i księżnych zainteresowanych muzyką są: Książę Regent Brunswicku i jego synowie, z których Książę Joachim-Albrecht jest znakomitym wiolonczelistą, podczas gdy jego młodszy brat, Książę Friedrich-Wilhelm, jest wspaniałym skrzypkiem. Księżna Albertowa Saxe-Altenburg ma przepiękny głos; Książę Max Badeński zachwyca wszystkich swoim bogatym i dobrze wyszkolonym barytonem; a dwóch starszych synów Cesarza pochwalić się może głębokim talentem muzycznym – Cesarzewicz, na przykład, świetnie gra na skrzypcach. (…)

Księżna Aibertowa Anhalt, wnuczka Królowej Wiktorii

Najważniejszymi gospodyniami, w domach których można zawsze posłuchać wybornej muzyki są: Hrabina von der Gröben, Księżna Antonowa Radziwiłł, pani von Hindenburg-Beneckendorff (z domu Münster) i Księżna Maxowa Hohenlohe. (…)
Jedną z liderek kręgu zabawowego w Berlinie jest Księżna Aribertowa Anhalt*****, która lubi każdy sport i jest wyśmienitą gospodynią, wiedzącą jak uszczęśliwić swoich gości. Nikt nigdy nie nudzi się w jej domu prowadzonym na modłę angielską i jej przyjęcia należą do najpopularniejszych w Berlinie. Książę Aribert lubi uciechy tak bardzo jak jego żona. Będąc wysportowanym mężczyzną i doskonałym jeźdźcą, upaja się organizowaniem wszelkich możliwych wyczynów na koniach. Księżna Aribertowa jest bardzo lubiana przez żony kolegów-oficerów męża i wydaje dla nich cotygodniowe herbatki.
Sport każdego rodzaju jest obecnie modny w Berlinie. Dawny intelektualny styl życia ( za wyjątkiem kręgów muzycznych) uważany jest przez młodych członków socjety za staroświecki i nudny. Tenis, golf, jazda na rowerze, żeglowanie, polowania – w zasadzie każdy rodzaj aktywności na świeżym powietrzu – stały się teraz pasją nowej generacji, która w wielkim stopniu bezkrytycznie naśladuje Anglików, także w ich głupocie i wadach. Najlepszym tego przykładem może być Księżna Henrykowa Pless, o której można powiedzieć, że jest bardziej angielska od normalnego Anglika****** .

Daisy, czyli Księżna Henrykowa Pless

Śliczna Księżna Henrykowa Pless za każdym razem wzbudza podziw kiedy pojawia się w Berlinia, a jej wspaniałe klejnoty zawsze są komentowane. Fakt, że Księżna Aribertowa Anhalt urodziła i wykształciła się w Anglii niewątpliwie dokłada się do fascynacji, jaką żywią do niej jej liczni niemieccy przyjaciele. (…).
Fürst Pless, ojciec Księcia Henryka Pless, jest ulubieńcem każdego, a jego druga żona jest też powszechnie lubiana. Fürstin Pless, która była hrabianką Dohns-Schlobitten jest wciąż młodą kobietą. Poślubiła Fürsta 27 lutego 1886 roku i ma z nim syna i córkę, którzy są w wieku dziecięcym, a oprócz nich trzech przyrodnich synów i jedną przyrodnią córkę. (…) Rodzina Plessów jest jedną z najbogatszych w Prusach, lecz – choć bardzo szanowana – nie należy w Niemczech do mediatyzowanych rodów i jest niższa rangą niż takie rodziny jak Hohenlohowie, Löwensteinowie lub Solmsowie, które były kiedyś rodami panującymi. Wielu członków szlachty z tytułem hrabiowskim jest przeto wyższymi rangą niż Plessowie. (…)

Księżna Matylda, żona Jana Henryka XI von Pless

Oczywiście, Dwór jest centrum berlińskiej socjety i nikt, kto nie został przedstawiony na Dworze, nie jest do niej dopuszczany, ani zapraszany do dobrych domów. Berlin różni się pod wieloma względami od Londynu, Paryża czy Wiednia, ale największą różnicą jest chyba fakt, że – w przeciwieństwie do innych stolic, w których szlacheckie i bogate rodziny mają swoje miejskie rezydencje do spędzania Sezonu w metropolii – w Berlinie tylko cztery arystokratyczne rody mają własne pałace (…): Radziwiłłowie, Plessowie, von der Gröbenowie i Armin-Muskausowie.
W Berlinie panuje rygorystyczny podział na klasy, więc socjeta akceptuje jedynie ludzi pochodzenia szlacheckiego, wysokich urzędników dworskich i rządowych i tylko tych oficerów wojska i marynarki, którzy zostali wcześniej przyjęci i przedstawieni na Dworze. Wszyscy inni mieszkańcy miasta nie mają najmniejszej szansy na wejście do socjety. Reguła ta ma swoje dobre i złe strony, bo choć powstrzymuje intrygi i nieprzyjemności, to sprawia, że ofiarowane rozrywki towarzyskie są nużąco jednakowe i trudno w nich znaleźć odrobinę oryginalności. Przyjemna i swobodna atmosfera Wiednia jest obca Berlinowi, gdzie panuje zimna formalność. Pruscy arystokraci, pomimo że są uprzejmi i życzliwi, są trudni w nawiązywaniu przyjaźni i komuś, kto próbuje to zrobić, przebicie się przez ich skorupę reguł i konwenansów zabiera dużo czasu. (…) Bez więzów rodzinnych, przejście z nimi w zażyłość jest prawie niemożliwe.
Jednakże młoda generacja nie jest już tak formalna i socjeta nie jest już tak sztywna jak to było dwadzieścia lat temu. Cesarz stara się ją rozluźnić własnym przykładem, zachowując się swobodniej wobec ludzi, których obdarzył swoją przyjaźnią. Nie zawsze jest to wygodne dla gospodyń, kiedy wysłannik Cesarza zapowiada jego obecność na lunchu lub obiedzie na godzinę przed przybyciem i dom zostaje wtedy przewracany do góry nogami, by odpowiednio uhonorować tak zacnego, a trzeba dodać, że także niełatwego, gościa.
Chyba najprzyjemniejszym domem w całym Berlinie jest Gröbensche Palais, rezydencja Hrabiego i Hrabiny von der Gröben, która stała się ośrodkiem dla tych, którzy interesują się sztuką i literaturą i gdzie spotkać można znanych ludzi ze sfer intelektualnych i środowiska dworskiego.
Przykro powiedzieć, ale majątek odgrywa w Berlinie tak samo dużą rolę jak w Londynie i tylko bogacze mogą liczyć na sukces, mimo licznych przywilejów, jakimi mieni się szlachta. Ten kult pieniędzy nie zawsze był cechą pruskich arystokratów i różni się od tego w Anglii pod jednym względem, mianowicie – bogacz zapraszany do ich domów musi mieć korzenie szlacheckie.
Godnym pożałowania jest fakt, że, nie będąc w stanie współzawodniczyć z luksusowym stylem życia obecnych członków Dworskiej Socjety, coraz mniej zacnych rodzin szlacheckich zjeżdża do Berlina na zimę, lub pojawia się w stolicy tylko na tydzień lub dwa, by pokazać się na Dworze i przedstawić swoje córki, po czym wrócić na resztę roku do swoich posiadłości. (…) W konsekwencji tego, tylko parę dam prowadzi salony w Berlinie i mniej tygodni Sezonu poświęcanych jest balom i podobnym rozrywkom.
Sezon Berliński trwa od stycznia do początku Wielkiego Postu. Ponieważ nie jest to długi okres, prawie każdej nocy odbywa się jakiś bal, który jednak nie jest wydarzeniem pełnym życia, bo sale są przeważnie zbyt zatłoczone, żeby można było swobodnie tańczyć. Poza tym panuje na nich zasada, że każdy musi być każdemu przedstawiony, co zajmuje dużo czasu. Cesarz jest bardzo uczulony na tańce swoich oficerów i potrafi ostro skrytykować ich każde niechlujstwo. Osobiście, Jego Wysokość nie przepada za balami, ale jeśli sam wydaje bal na Dworze, jest on zawsze perfekcyjnie zaaranżowany.
Herbatki o piątej i rauty są także popularnymi formami rozrywki w Berlinie. Te urządzane w imieniu Cesarzowej przez Gräfin von Brockdorff są zawsze przyjemne. Poza tym, żony różnych ambasadorów, Księżna Aribertowa Anhalt i parę innch dam prowadzą w niektóre dni tzw. „Dom Otwarty” („At Home”). Gräfin von Brockdorff, ochmistrzynia niemieckiej Cesarzowej, jest osobą niezwykle czarującą i niezbędną dla Cesarzowej, bo – oprócz tego, że jest mądra i obdarzona wielkim taktem – wspiera Cesarzową w jej wszystkich projektach dobroczynnych. (…)
Sezon kończy się w karnawale balem maskowym wydawanym przez Cesarza i Cesarzową we wtorek przed Środą Popielcową. Podczas Wielkiego Postu jedynymi rozrywkowymi imprezami są dobroczynne bazary, koncerty, tableaux, i tym podobne, którym Cesarz nie jest zbyt przychylny i niejednokrotnie wyraził niezadowolenie z tych, tak zwanych, charytatywnych fet.

Mitzie, Księżna Ratibor

Książę i Księżna Ratibor należą do najbardziej honorowanych członków pruskiego Dworu. Fakt, że Książę wywodzi się ze słynnego rodu Hohenlohe sprawia, że jest krewnym Cesarzowej, a poprzez swoją matkę jest także spokrewniony z Wielkim Księciem Badenii. Ratiborowie, równi swoim urodzeniem z członkami innych panujących rodów, przynależą do katolickiej gałęzi rodziny Hohenlohe. (…) Książę Ratibor jest bratankiem niemieckiego kanclerza, Księcia Hohenlohe-Schillingsfuerst.

Rita, Baronowa von Reischach

Baronowa von Reischach, siostra Księcia Ratibor, jest ulubienicą na pruskim Dworze. Jej mąż, marszałek dworu Cesarzowej Fryderykowej, jest wytrawnym rowerzystą, który wciągnął Księcia Henryka w arkana tego sportu. Żona podziela jego pasję i razem odbywają liczne wycieczki rowerowe podczas lata spędzanego z Cesarzową w Cronbergu. (…)
Kolejna grande dame Berlina, Księżna Antonowa Radziwiłł******* jest zagorzałą katoliczką i stronniczką pruskiej partii katolickiej. Poświęca tak dużo swojego czasu kościołowi, że jej pałac przestał być miejscem rozrywek i stał się bardziej jak klasztor. Radziwiłłowie, którzy wywodzą się ze starego rodu litewskiego, mają swoje posiadłości w Polsce. (…) W 1796 roku Książe Antoni Radziwiłł ożenił się z pruską księżniczką i dwie rodziny połączyła wielka przyjaźń. Smutna historia miłosna Cesarza Wilhelma I i Księżniczki Elizy Radziwiłł znana jest każdemu. Pałac Radziwiłłów w Berlinie rzadko otwiera teraz swoje wrota dla gości i młodzi ludzie nieczęsto bywają zapraszani przez Księżną.

Księżna Marie Radziwiłł

Do piękności Berlina zaliczane są: wysoka i czarująca Księżna Salm-Dyck********, Baronowa Varnbüler********* o klasycznej urodzie i pięknych włosach noszonych z przedziałkiem oraz szczuplutka jak dziewczynka i zawsze zachowująca się nienagannie oraz powszechnie podziwiana, muzycznie wykształcona i elokwentna Madame d’Iturbe z jej nietypowymi, kasztanowymi włosami i ciemnymi oczami. Jej oryginalne przyjęcia nigdy nie są nudne i jest ona jedną z najbardziej utalentowanych gospodyń stolicy. (…)

*Księżniczka Augusta Saxe-Weimar (1811 – 1890), żona Króla Prus, a potem Cesarza Niemiec, Wilhelma I.

**Księżniczka Matylda von Clary und Aldringen (1806 – 1896), żona Księcia Fryderyka Wilhelma Radziwiłła.

***Louise Ernestina Charlotte von Eschwege (1847 – 19410; jej drugim mężem był Hrabia Gunter von der Gröben.

****Oskar von Chelius (1859 – 1923), żołnierz, dyplomata, kompozytor i propagator muzyki Wagnera.

*****Księżniczka Marie Louise Schleswig-Holstein (1872 – 1956), wnuczka Królowej Wiktorii; jej mąż homoseksualista, Książę Aribert Anhalt rozwiódł się z nią w 1900 r.

******Ta sarkastyczna krytyka Księżnej Daisy von Pless, jak i następne złośliwe uwagi na temat statusu Plessów, odchodzące od tematu artykułu, świadczą dobitnie, że jego autor/autorka nie był w stanie ukryć swojej do nich niechęci. Co ciekawe, holenderska gazeta „De Groene Amsterdammer”, która ten artykuł przedrukowała, złośliwości te ocenzurowała: http://historisch.groene.nl/nummer/1899-06-11/pagina/5#4/-29.04/-12.57

*******Markiza Marie Castellane (1840 – 1915), żona Księcia Antoniego Fryderyka Radziwiłła

********Donna Bianca Lucchesi Palli del Principi di Campofranco (1865 – 1943), żona Księcia Georga Salm-Dyck

*********Natalie Gavriliuk (1867 – 1931), żona Barona Axela Varnbüler von and zu Hemmingen

Młodziutka Maria Theresa Olivia Cornwallis-West, zwana „Daisy” czyli „Stokrotką”, od grudnia 1891 r. żona księcia Hansa Heinricha XV von Pless, przybyła za mężem do Niemiec w 1892 r. zupełnie nieświadoma co czeka ją w przybranej ojczyźnie. Nie przywiozła ze sobą wiele własnego dobytku, bo rodziców nie stać było na porządną wyprawę, ale gotowa była ofiarować nowej rodzinie swoje inne atuty: pierwszorzędne koligacje, wielką urodę i dobre wychowanie. O tym ostatnim była szczerze przekonana, że było takie jak trzeba, bo przecież nikt w Anglii ją za nie nie krytykował, a w swoim zachowaniu nigdy nie zapominała o dobrze otaczających ją ludzi. W Niemczech, a dokładnie w Prusach, dowiedziała się, że ma być inaczej. Jej spontaniczność, humor i nawyk bezpośredniego kontaktowania się z innymi wzbudzały u przedstawicieli pruskiej arystokracji zgrozę i gorzkie komentarze. Jej mąż, który w Londynie był „normalny”, w Prusach zabronił jej „nieksiążęcych” gestów i żądał bezwzględnego przestrzegania etykiety. Jednym z najdziwniejszych dla niej punktów nowego regulaminu był zakaz występów publicznych, czegoś, co z aprobatą rodziców robiła od dzieciństwa.

Młodziutka Daisy śpiewa i gra na gitarze w 1890 r.

Daisy odziedziczyła po matce, Mary Cornwallis-West znanej powszechnie jako Patsy, przepiękny głos i miłość do śpiewania. Od małego oglądała mamę na scenie w przedstawieniach i na koncertach, które ta, jako Pani na Ruthin i Newlands, organizowała by zebrać fundusze na lokalne instytucje społeczne i dobroczynne. Wsłuchiwała się w jej dramatyczne interpretacje pieśni irlandzkich i amerykańskich ballad. Podziwiała jej zdolność inicjowania interakcji z publicznością, którą wciągała we wspólne śpiewanie refrenu lub którą rozbawiała do łez doborem humorystycznych zwrotek. Z biegiem czasu, wraz z młodszą siostrzyczką Shelagh , poszły w ślady matki i rzadko kiedy odmawiały uczestnictwa w występach charytatywnych w północnej Walii, skąd pochodziły, lub w Hampshire, gdzie często przebywały. Później, kiedy małżeństwa dały im status księżnych , akceptowane przez nich zaproszenia nabrały wielkiej wagi, co przekładało się zazwyczaj na większy dochód dla sponsorowanych przez nie instytucji.
Talent muzyczny Daisy był na tyle obiecujący, że rodzice postanowili rozwinąć go prywatnymi lekcjami u renomowanych nauczycieli śpiewu. W swojej rezydencji w Newlands urządzili dla niej pokój muzyczny, który wyposażyli w najlepszy na rynku fortepian Bechsteina.

Sir Paolo Tosti (1846-1916), pierwszy nauczyciel śpiewu księżnej Daisy

Jej pierwszym nauczycielem był sir Paolo Tosti , włoski kompozytor muzyki salonowej, który osiadł w Londynie i został później mistrzem śpiewu na dworze królewskim. Następny, Luigi Vannuccini , zachwycił się jej mezzosopranem do tego stopnia, że zaoferował jej dalszą naukę za darmo pod warunkiem, że zdecyduje się na karierę śpiewaczą. Nie był jedynym, który wierzył, że w tej profesji osiągnęłaby wielki sukces. W 1902 r., kiedy księżna odśpiewała dwa utwory podczas koncertu na rzecz londyńskiego oddziału Stowarzyszenia Walijskiego Przemysłu (The Welsh Industries Association), prasa nie mogła się powstrzymać od żalu, że nie błyszczy na zawodowej scenie, oświadczając: „Oprócz przystojnej prezencji, wspaniałych manier i obfitości osobistego czaru, księżna von Pless posiada niezwykle piękny głos i dwie pieśni, „Good-bye” Tostiego i „A Barque at Mid-night” Franka Lamberta, wykonała z wielką ekspresją i siłą. Gdyby nie była księżną, księżna von Pless z łatwością mogłaby zostać prima donną”.
Zachwyty nie przewróciły jej w głowie. Jako dorosła osoba i matka, najpierw jednego, potem dwóch i wreszcie trzech synków, nie przestała dbać o i trenować swój głos. Wiosną 1904 r. spędziła kilka tygodni w Paryżu, studiując śpiew u Jana Reszki , słynnego polskiego tenora mieszkającego we Francji. W 1906 r., przebywając dłuższy czas we Wiedniu z powodu wypadku męża, planowała kolejne lekcje śpiewu. Niestety, przeszkodziło jej w tym chore gardło.
Każda choroba gardła przyprawiała ją o tak wielkie zmartwienie, że odnotowywała ją na kartach swojego pamiętnika. W 1910 r. leczyła je inhalacjami u słynnego berlińskiego lekarza. Ich efekt tak ją zachwycił, że swojego dobroczyńcę zarekomendowała cierpiącemu na astmę królowi angielskiemu, Edwardowi VII.
Niezwykle poważnie traktowała również swój repertuar, ciągle szukając nowych utworów, których muzyka lub słowa przemawiałyby do jej duszy. Kiedy takie znalazła i je wypróbowała, z uniesieniem kopiowała ich libretta w swoim dzienniku, jak to miało na przykład miejsce w 1910 r. z francuską piosenką Georgesa Hue „J’ai pleuré en rêvé” („Całą noc płakałam”), którą uznała za „pełną życia i nadziei”. Jeśli nic z gotowego materiału jej nie odpowiadało, zamawiała nowe utwory specjalnie dla siebie. Tak było z trwającą ponad godzinę fantazją muzyczną „Lotus”, którą w 1906 r. opracowali dla niej Harold Simpson i Charles Braun na podstawie wskazanej przez nią birmańskiej pieśni miłosnej. Jej premiera odbyła się podczas dorocznej, styczniowej gościny angielskiej pary królewskiej w Chatsworth, rezydencji księcia i księżnej Devonshire. Księstwo von Pless miało zaszczyt uczestniczyć w tych gościnach od 1902 r. i Daisy od początku włączyła się aktywnie w urządzane tam wtedy amatorskie przedstawienia teatralne. Ich wysoki poziom artystyczny był szeroko komentowany przez ówczesną prasę i sława księżnej von Pless jako aktorki i wokalistki rozeszła się po całym Imperium Brytyjskim. Od tej pory „popyt” na śpiew księżnej przerósł jej możliwości i choć przebywała w Anglii często, nie była w stanie przyjąć wszystkich zaproszeń od swoich arystokratycznych przyjaciółek, oczekujących jej obecności na patronowanych przez nie wydarzeniach charytatywnych. Królowa Aleksandra stała się jednym z jej największych fanów, co zobowiązywało Daisy do specjalnych dla niej występów nawet w ciągu prywatnych wizyt w Windsorze i Sandringham lub podczas okazjonalnych przyjęć na jachcie Brytania podczas regat żeglarskich w Cowes. By je dla niej ułatwić, królowa z chęcią sama przekładała dla niej kartki z nutami!
Pomimo natłoku zamówień, Daisy nigdy nie odmówiła przysługi członkom bliższej i dalszej rodziny, nawet jeśli powód ich próśb był trywialny w porównaniu z prestiżowymi zamówieniami od brytyjskiej socjety. W lipcu 1906 r. przybyła specjalnie do Colchesteru, by zaśpiewać trzy pieśni („Élégie” Julesa Massenet, “I hid my Love” Guya d’Hardelot i “Good-bye” Francesca Paolo Tostiego) dla wsparcia 16 pułku lansjerów, w którym Guy Wynfham, mąż jej cioci Minnie, służył w randze kapitana. W 1913 r. dotarła do swojego szwagra, hrabiego Fritza von Hocherg, osiadłego wtedy w Great Bowden w hrabstwie Leicestershire, by swoim występem w tej malutkiej miejscowości wesprzeć zbiórkę pieniędzy na lokalną świetlicę.
1907 był ostatnim rokiem po-Bożo Narodzeniowych (tzw Twelfth Night) przyjęć w Chatsworth, które skończyły się z chorobą i śmiercią 8. księcia Devonshire w 1908 r. Daisy uznała go za najlepszy w swojej aktorskiej karierze: „Dla większego efektu, wyszłam na scenę jako ostatnia i zaśpiewałam trzy pieśni (jej występ był zatytuowany „A Contrast in Three Songs”). Pierwsza (Yum-Yum’a, „The Moon and I” czyli „Księżyc i Ja”) była z opery „Mikado”. (…) Druga była pieśnią czarnych niewolników (o tytule „What’s the Matter with the Moon Tonight”, czyli „Co stało się z księżycem dzisiejszej nocy”), którą wykonałam ubrana w ubogą suknię i obszerny blado-niebieski kapelusz filcowy, kończąc ją krótkim tańcem z czerwonym płóciennym parasolem. Na koniec odśpiewałam francuską piosenkę Bemberga „Il Neige” („Śnieg”) w nowym, ładnym ubranku saneczkowym z Książa, białej czapeczce ozdobionej kiścią ostrokrzewu, białej mufce udekorowanej jemiołą i w wysokich czerwonych butach. Otaczały mnie jodły pokryte watą, a (z góry) spadały malutkie płatki białego papieru, kreując śliczny efekt śniegu”. Warto dodać, że za kostiumy do tego występu księżna zapłaciła z własnej kieszeni, co dodatkowo wskazuje jak wielką wagę przywiązywała do prezentacji na scenie.

Księżna Daisy w trzech odsłonach piosenek wykonanych podczas pobytu z parą królewską w Chatsworth w 1907 r.

Hans był niejednokrotnie świadkiem występów żony w Anglii. Jego postawa trąciła jednak hipokryzją. Z powodów znanych tylko sobie, nie przeszkadzało mu, że Daisy zachowywała się tam dokładnie tak, jak zabraniał zachowywać się jej w Niemczech. Osobiście uwielbiał jej głos i często prosił, by w domowym zaciszu śpiewała tylko dla niego. Czasami wtórował jej gwizdaniem. Był też niesłychanie dumny, kiedy jej głosem zachwycali się jego goście, zwłaszcza cesarz niemiecki Wilhelm II. W ukłonie dla cesarza, księżna von Pless uczyła się nowych piosenek na każdy jego przyjazd do Pszczyny.
Co więcej, zawsze gotowa do śpiewania, Daisy ratowała często sytuację, gdy jakiś punkt programu dla gości nie wypalił. Tak było na przykład podczas wizyty cesarzewicza Wilhelma i jego żony Cecylii w Książu w styczniu 1910 r. kiedy nie mogły się odbyć zaplanowane tańce z powodu żałoby po nagłej śmierci dziadka Cecylii.
W gronie intymnych przyjaciół pozwalała sobie czasami zarzucić muzykę salonową na rzecz rozrywkowych piosenek dawnych niewolników amerykańskich, których wykonanie łączyła z zabawnymi krokami tańców „skirt-dances” i „cake-walks” . Nieobce jej było również filuterne kokietowanie słuchaczy, jak to zrobiła w kwietniu 1910 r. na przyjęciu u Henri Bernsteina, wczuwając się w rozluźnioną atmosferę wieczoru francuskiej bohemy na Lazurowym Wybrzeżu. Zaintonowała wtedy spontanicznie kabaretowy numer „Vous étes si jolie” (muzyka Paul Julien Delmet, słowa Léon Suès). Dla domagających się więcej gości zaśpiewała jeszcze dwie inne francuskie piosenki i jedną balladę murzyńską. Wdzięczny gospodarz podziękował jej potem słowami: „Patrzeć na Panią jest przyjemnością i ucztą dla zmysłów, lecz sama wspaniałość nie wystarcza Pani i przeto obnażasz Pani przed innymi tyle perfekcji boskości i „czaru”, że nikt nie ośmieliłby się marzyć, że piękno mogłoby być pełniejsze. A przy tym, Pani śpiew przyśpiesza bicie i tak już rozdygotanego do granic serca …”.
To jej wczuwanie się w nastroje innych ludzie i wybór wymownej w danej sytuacji pieśni było dla księżnej, osoby niezwykle uczuciowej, czymś zupełnie normalnym. W czerwcu 1898 r. odwiedziła wraz z mężem swoją rodaczkę, cesarzową Fryderykową. Widząc ją raz siedzącą samotnie na balkonie, otworzyła pianino i zaśpiewała „Home sweet Home”, przeczuwając, że cesarzowa myślała wtedy o Anglii. Instynkt jej nie zawiódł, a ujęta gestem cesarzowa stała się jej dozgonną bratnią duszą. Czasem po prostu pogoda narzucała wybór repertuaru. Pewnego deszczowego popołudnia w październiku 1905 r., księżna dała impromptu recital damom zgromadzonym w buduarze jej przyjaciółki, Fanny Sternberg. Śpiewała ponad godzinę, czując sympatię słuchaczek, z których dwie prawie się popłakały. Czy zbliżyły się wtedy do jej duszy? Sama Daisy byłaby daleka od takiej konkluzji, bo jak kiedyś stwierdziła: „Gdy jestem na scenie, zatracam się w śpiewie, stając się całkowicie sobą. Nikt nie jest w stanie domyślić się, co słowa i muzyka naprawdę dla mnie znaczą”.
Po latach sporów z Hansem, determinacja Daisy zwyciężyła i mąż wreszcie pozwolił jej w lipcu 1907 r. na lokalny koncert w Szczawnie Zdroju w celu zebrania funduszów na otwartą przez nią w czerwcu 1906 szkołę dla kalekich dzieci w Wałbrzychu. Towarzyszyli jej zawodowcy: baryton Schimmel, panna Steigermann z Lipska, panna Suttes oraz amator, hrabia Limburg-Puckler. Księżna wykonała dwa utwory niemieckie: „Still wie die Nacht” Carla Bohma i „Verborgenheit” Huga Wolfa. Dochód ze sprzedaży biletów wyniósł 1 900 marek. Niedługo potem, księżna nawiązała kontakt z kompanią gramofonową w sprawie nagrania płyty. Jak się zwierzyła na kartach swojego pamiętnika: „Zamierzają dać mi jednego szylinga za każdą sprzedaną płytę. (…) Czyż nie będzie cudowne, że co roku przyniesie to małą sumę dla szkoły?”. Zaplanowane na grudzień 1907 r. nagranie nie doszło jednak do skutku, bo niedawny pobyt w mglistym Londynie odbił się źle na jej głosie. Przełożone, nigdy się nie zmaterializowało. Wielka szkoda.
Do następnego występu publicznego Daisy doszło w Berlinie 13 lutego 1909 r. Serce jej krwawiło z powodu choroby malutkiego siostrzeńca Edwarda. Z myślami przy nim, zaśpiewała „When the Birds go North again” („Kiedy ptaki odlatują znowu na północ”) , bo była to pieśń o nadziei, którą potraktowała jako swoją modlitwę o jego zdrowie. Według św. Augustyna „kto śpiewa, dwa razy się modli”. Niestety mały Edward już wtedy nie żył, o czym Hans powiadomiony został tuż przed koncertem, ale wstrzymał się z przekazaniem żonie wiadomości do czasu jego zakończenia.

Daisy na scenie z bratem Georgem w 1912 r.

Pomimo licznych występów w Anglii, nikt z niemieckiej socjety, poza paroma bliskimi przyjaciółmi, nie wiedział o talencie muzycznym księżnej. Tym zaskoczonym i proszącym o wyjaśnienie, Daisy odpowiedziała: „Nie mogliście mnie usłyszeć wcześniej, bo jest to pierwszy raz kiedy zaśpiewałam w Berlinie. Do tej pory mówiono mi, że niemieckim damom i księżniczkom nie wypada śpiewać publicznie i mój mąż mi tego zakazywał”. Berliński koncert przyniósł 5 200 marek dochodu na cele charytatywne.
Księżna von Pless bardzo ciężko przeżyła połóg swojego trzeciego synka Bolko, który przyszedł na świat 23 września 1910 r. Bliska śmierci, dochodziła potem do siebie przez prawie dwa lata. Siłą rzeczy śpiew i publiczne występy poszły na drugi plan. Ale gdy zaczęła wracać do Anglii, wpojona w nią od dzieciństwa powinność „noblesse oblige”, połączona z nostalgią za sceną, zaowocowały kolejnym uczestnictwem w charytatywnych przedstawieniach. Zapewne największym z nich był wspólny z siostrą występ w Bournemouth i Lymington na rzecz szpitala dla kalekich dzieci. Shelagh zagrała główną rolę w jednoaktówce „Pistolety dla dwóch” („Pistols for Two”), a Daisy wyrecytowała swój monolog „The Eternal Feminine” oraz odśpiewała w duecie z Denisem Drew balladę murzyńskich niewolników z własnym akompaniamentem na gitarze. Publiczny występ dwóch księżnych naraz był tak wielką sensacją, że dziennik „Daily Mirror poświęcił mu całą frontową stronę wydania z 16 stycznia 1914 r.

Księżna Daisy w duecie z Denisem Drew na przedstawieniu w Bournemouth w 1914 r.

W przeddzień wybuchu pierwszej wojny światowej, księżna von Pless wróciła, jak się potem okazało ku swojemu nieszczęściu, do męża i synów w Niemczech. Prawie natychmiast zaangażowała się w pracę pielęgniarki w berlińskim szpitalu Tempelhof 2. Według referencji danych jej później przez przełożonego, profesora von Kuestera, Daisy „z zadowoleniem i oddaniem opiekowała się rannymi, pocieszając ich i uspokajając swoim serdecznym podejściem. Niestrudzenie podejmowała wysiłki, aby ich rozweselić i pokrzepić, a tym samym ulżyć ich cierpieniom”. Jednym ze sposobów na to było organizowanie dla nich spontanicznych wieczorków muzycznych, podczas których, otoczywszy księżną grającą na fortepianie, aktywnie włączali się w śpiewanie.

Wojenna pielęgniarka Daisy gra na pianinie i śpiewa ze swoimi pacjentami w 1915 r.

W późniejszych latach wojny, księżna pracowała w pociągach sanitarnych. W przerwach pomiędzy angażami, wpadała na Dolny Śląsk by przeprowadzać inspekcje szpitali i domu dla rekonwalescentów na terenie posiadłości von Plessów. W październiku 1915 r. przybyła w tym celu do Szczawna i przy okazji wzięła udział w koncercie dobroczynnym w pobliskich Świebodzicach. Odśpiewała na nim dwie pieśni: „Gebet während der Schlacht „ (słowa Karl Theodor Körner, muzyka Franz Schubert) i „Ave Maria” (muzyka J.S. Bach/Charles Gounod) . Był to jej ostatni występ publiczny.
Fala nieszczęść, jakie spadły na nią po zakończeniu wojny, załamałyby niejednego człowieka. Rozpadło się jej małżeństwo z Hansem, znikł dotychczasowy dobrobyt i bezpieczeństwo finansowe. Wykończony trudami wojny, organizm księżnej zaczął odmawiać posłuszeństwa. Nawiedzająca ją poprzednio tajemnicza choroba (prawdopodobnie stwardnienie rozsiane) atakowała go z różnych stron, paraliżując najpierw nogi, a potem gardło. Jej mowa została porażona i śpiewanie musiało pójść w zapomnienie. Teraz Daisy modliła się tylko w duchu…

Dzisiaj, 11 stycznia 2017 r., wszystkie gazety angielskie piszą o śmierci 105-letniej Clare Hollingworth, wybitnej dziennikarki i korespondentki wojennej poprzedniego stulecia. Wszystkie przyznają jej zasługę powiadomienia Wielkiej Brytanii o napadzie Niemiec na Polskę na dwa dni zanim ten napad nastąpił 1 września 1939 r. Była to pierwsza sensacyjna bomba, jaką ta młoda wówczas, świeżo przyjęta do pracy reporterka dostarczyła swojemu pracodawcy, dziennikowi „The Daily Telegraph”. Następne przysyłała z Rumunii (ogarniętej chaosem po abdykacji króla Carola), z Egiptu (skąd generał Montgomery wyrzucił ją za niesubordynację) i z Algieru (gdzie zdobyła sobie sympatię generała Eisenhowera, bo nie oczekiwała od niego specjalnego traktowania jako kobieta).
Po wojnie pracowała jako korespondentka wydarzeń na Bliskim Wschodzie, pokrywając, między innymi, przebieg wojny cywilnej w Algierze i donosząc o ucieczce Kima Philby z Bejrutu do Moskwy, czym udowodniła, że był on trzecim (po Burgessie i Macleanie) członkiem sowieckiej siatki szpiegowskiej z Cambridge.

 

hollingworth_clare

Wybitna dziennikarka i korespondentka wojenna, Clare Hollingworth (10 pażdziernik 1911 – 10 styczeń 2017)

Kolejne konflikty światowe, wojna w Wietnamie i rewolucja w Chinach, przeniosły ją jeszcze dalej na Wschód, gdzie później osiadła na wiele lat w Hong Kongu. Kiedy w 1990 r. wybuchła I wojna w Zatoce Perskiej, miała nadzieję na powrót na Bliski Wschód. Nikt jednak nie odważył się wysłać 79-letnią staruszkę na front.
Odwaga, wytrwałość i determinacja pomogły tej malutkiej kobiecie (miała tylko 1.50 m wzrostu) w niesłychanie bogatym, ale i niejednokrotnie niebezpiecznym, życiu zawodowym. Te cechy jej charakteru ujawniły się już wcześniej, zanim pod koniec sierpnia 1939 r. wskoczyła do wypożyczonego od konsula brytyjskiego auta, przejechała granicę Niemiec i pomimo silnej ochrony zerknęła przez zaciemnione ogrodzenie na dziesięć dywizji i zmasowane tanki niemieckie czekające na rozkaz przekroczenia granicy. W dodatku, te cechy jej charakteru ujawniły się światu po raz pierwszy nie gdzie indziej, ale w Polsce, a ściślej w Katowicach. Tu bowiem, w marcu 1939 r., Clare zgłosiła się jako woluntariuszka do pracy z Brytyjskim Komitetem dla Uciekinierów z Czechosłowacji (BCRC – British Committee for Refuges from Chechoslovakia).
Jej pierwszym zadaniem był nadzór nad 451 uciekinierami oczekującymi wyjazdu statkiem z Gdyni oraz wyekwipowanie ich w odpowiednie dokumenty, bilety i fundusze. Okazała się tak świetną organizatorką, że BCRC ustanowiło ją swoją oficjalną reprezentantką w Polsce, współpracującą ściśle w sprawie wiz angielskich z brytyjskimi konsulatami w Warszawie i Katowicach. Zachowane spisy osób, które zarejestrowały się z BCRC, wskazują, że było ich ponad 13 000. Wśród nich znalazła się rodzina Madleny Korbel, która po przesiedleniu się do Stanów Zjednoczonych zmieniła nazwisko na Madeleine Albright, stając się po latach amerykańską minister spraw zagranicznych.

 

lexel_handsome

Hrabia Alexander („Lexel”) von Hochberg, który z pomocą Clare otrzymał paszport brytyjski, który ułatwił mu ucieczkę z Polski we wrześniu 1939 r.

W swojej autobiografii „The Front Line”, Clare Hollingworth opisuje jak pomogła również synowi księcia pszczyńskiego Jana Henryka XV von Hochberg. Jako badaczka historii rodziny Hochbergów, muszę uściśnić, że osobą do której po wielu latach błędnie referowała jako „księcia Hansa Heinricha XVII von Hochberg” był nie jego starszy syn Hans (zwany „Hanselem”), ale młodszy Alexander (zwany „Lexelem”). Zjawił się on tuż przed wojną w konsulacie w Warszawie z prośbą o wizę brytyjską. Konsul Generalny, John Anthony Thwaites, odmówił mu, mając polecenie przełożonych, że tylko Polacy zaaprobowani przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Londynie mogą otrzymać wizę. W odpowiedzi usłyszał: „Jaka szkoda, bo ja urodziłem się na placu Berkeley [w Londynie], a Król i Królowa byli moimi rodzicami chrzestnymi”. „W takim razie” – stwierdził Thwaites – „nie mogąc Panu wydać wizy, przyznam Panu paszport brytyjski po zobaczeniu pańskiego świadectwa urodzin”. Z pomocą Clare, świadectwo to zostało przetelegrafowane z Anglii do konsulatu w Katowicach. Lexel je stamtąd odebrał i w ostatniej możliwej chwili, kiedy Warszawa była już bombardowana, opuścił stolicę z nowym paszportem w kieszeni, który niezmiernie pomógł mu w jego wojennej tułaczce.

Bendor i Coco Chanel

Coco Chanel nie trzeba nikomu przedstawiać. Bendor, dla przypomnienia, to Hugh Richard Arthur Grosvenor, 2. książę Westminsteru i szwagier księżnej Daisy von Pless. O losach jego małżeństwa z jej siostrą Shelagh pisałam już wcześniej (zobacz: https://daisypless.wordpress.com/2012/06/13/desperackie-bledy-shelagh/) , kończąc opowieść na 1913 – roku ich separacji. Wkrótce potem wybuchła pierwsza wojna światowa, która, ironicznie, umożliwiła małżonkom ucieczkę od problemów matrymonialnych.
Bendor, jako organizator i dowódca oddziału zmilitaryzowanych samochodów, walczył na froncie Północnej Afryki. Shelagh sprawnie zarządzała szpitalem wojskowym w La Touquet na terenie Francji. Poznała tam i zakochała się w młodym, przystojnym kapitanie lotnictwa, Johnie Fitzpatricku Lewisie. W październiku 1919 r. rozwiodła się z mężem i trzy miesiące później poślubiła Lewisa, przedkładając szczęście osobiste ponad majątek i status społeczny. Zmęczony licznymi romansami (podczas przewodu rozwodowego Shelagh udowodniła mu osiem zdrad!), Bendor również postanowił się ustatkować i w listopadzie 1920 r. ożenił się z Violetą Rowley w nadziei, że ta ciągle jeszcze młoda rozwódka urodzi mu, jak to zrobiła pierwszemu mężowi, syna i dziedzica. Nic jednak z tego nie wyszło i po niespełna trzech latach małżeństwa wyrzucił ją z domu, nonszalancko ignorując skandal i zabiegi Violety w szukaniu sprawiedliwości drogą sądową.
Na wakacje zimowe 1923/1924 r. popłynął swoim jachtem do Monte Carlo. Tam wpadła mu w oko czterdziestoletnia już wprawdzie, ale wciąż atrakcyjna i interesująca, paryska projektantka mody Gabrielle („Coco”) Chanel. Przedstawiła ich sobie wspólna znajoma Vera Bate Lombardi, która także, zgodnie z obietnicą daną Bendorowi, zmusiła Coco do uczestnictwa w obiedzie wydawanym przez niego na pokładzie jego łodzi. Od tego wieczoru, pokój Mademoiselle Chanel w Hotelu de Paris na francuskiej Riwierze zasypywany był codziennie świeżymi kwiatami.
Książę Westminsteru nie był ani pierwszym Anglikiem, ani pierwszym arystokratą, jaki pojawił się w jej życiu. Po młodzieńczym romansie z francuskim oficerem Etienne Balsanem, Coco związała się na kilka lat z kapitanem Arthurem („Boyem”) Capelem. Gdy ten, zmuszony społecznym konwenansem, poślubił w 1918 r. Hon. Dianę Wyndham (nota bene młodziutką wdowę po Percy Lyulph Wyndhamie, przyrodnim bracie Bendora), Chanel znalazła pocieszenie w ramionach wielkiego księcia rosyjskiego Dymitra Pawłowicza.
Nie potrzebowała również ani pieniędzy najbogatszego człowieka w Anglii, ani jego kontaktów. Na arenę wybranego zawodu weszła już w 1910 r., sprzedając z dużym sukcesem zaprojektowane przez siebie kapelusze w sklepiku przy 21 Rue Cambon, otwartym z pomocą finansową Capela. Wkrótce potem, także przy jego wsparciu, stała się właścicielką sklepu z wakacyjnymi, wygodnymi sukienkami i kostiumikami w resorcie Deauville, a od 1915 r. kolejnego sklepu w Biarritz. Biznes prosperował tak dobrze, że w 1919 r. zainwestowała w kupno całego budynku przy 31 Rue Cambon w Paryżu, w którym otworzyła własny, elegancki dom mody. Projektowała i szyła nie tylko dla indywidualnych klientek. Jej zespół szwaczek wykonywał kolekcje dla dużych domów towarowych, w tym także dla potentatów handlu detalicznego w Londynie. Już w marcu 1920 r. Selfridge’s zaczął sprzedawać jej popularne welwetowe pelerynki wykończone strusimi piórami, a w październiku 1923 r. Harrod’s wystawił jej kolekcję sukien dworskich. Ich prosty, ale wyrafinowany styl podkreślający feministyczne kształty podbił serca nowoczesnych kobiet. Kiedy w maju 1923 r. pojawiła się w jednej z nich na dworze żona hiszpańskiego ambasadora, prasa nie omieszkała zwrócić uwagi na jej strój. Nawet wybiórczy i powściągliwy „The Times” doniósł czytelnikom: „Madame Merry del Val miała na sobie suknię Chanel: bardzo prostą, wykonaną w białej krepie, wyszytej srebrem i z trenem z belgijskiej koronki podbitej srebrną tkaniną”.
Pomimo jej niezależności, a może właśnie z tego powodu, Bendor nie dawał za wygraną. Jak dekadę wcześniej z aktorką Gertie Millar, był zafascynowany spotkaniem kobiety samowystarczalnej i intrygującej w swojej pewności siebie. A ona, ciekawa co kryje się za fasadą najsłynniejszego w Europie playboya, poddała się w końcu jego zalotom. W pierwszych miesiącach 1924 r. byli już parą.

00

Lady Mary Grosvenor i jej matka Shelagh, pierwsza żona Bendora na ślubie Ursuli. Suknia Mary została wykonana według projektu Coco Chanel, opublikowanego w czasopiśmie Vogue wiosną 1924 r.

23 czerwca 1924 r. starsza córka Bendora, Ursula, wzięła ślub z Williamem Patrickem Filmer-Sankey. Młodsza siostrzyczka Mary była jej druhną i – co jest bardzo wymowne w odniesieniu do relacji ich ojca z nową kobietą – przyszła na uroczystość weselną w sukni zaprojektowanej przez Coco! Na fakt ten zwrócił moją uwagę badacz Chanel, pan Piotr Szostak i uprzejmie przysłał mi do porównania ilustrację sukni jej projektu z Vogue’a z wiosny 1924 r. Ich podobieństwa, jak kilkuwarstwowa, zwiewna spódnica, czy spływające z ramion fragmenty materiału, są nie do zaprzeczenia. Różnica w linii dekoltu jest zrozumiała: czternastoletnia wtedy Mary nie mogła go mieć tak głęboko wyciętego, jak to było w oryginalnym projekcie.
Mary i Coco szybko się zaprzyjaźniły. Obie były doskonałymi amazonkami i często razem galopowały na koniach. Kiedy cztery lata później, Mary świętowała debiut w socjecie, nie miała problemu zaprosić kochankę ojca na swój bal. Wzruszona Coco odwdzięczyła się obiadem dla rodziny Mary, ale na jej tańce nie poszła. Nie chcąc wzbudzić sensacji swoją obecnością, wykręciła się bólem głowy.

coco-chanel-the-legend-and-the-life-justine-picardie

Lady Mary Grosvenor (na pierwszym planie) i Coco Chanel sfotografowane podczas wspólnej przejażdżki końmi. Obydwie były doskonałymi amazonkami.

Sprawność fizyczna Chanel i zamiłowanie do aktywnych ćwiczeń na świeżym powietrzu niewątpliwie miały pozytywny wpływ na jej związek z Bendorem. Jak jego pierwsza żona Shelagh, mogła mu szczerze i z prawdziwym zapałem towarzyszyć w jego niespożytej żądzy sportowych emocji. Tego czego nie umiała, uczyła się szybko. Kilka pobytów w Szkocji wystarczyło, by stała się bardzo dobrym wędkarzem. Szkocję pokochała na równi z Bendorem. Odkąd w 1926 r. książę kupił wyłącznie dla nich rezydencję Rosehall (mimo, że był już właścicielem trzech innych!), którą Coco sama udekorowała i umeblowała, czuła się tam, jak u siebie w domu. Można powiedzieć, że Szkocja jej się w dwójnasób za to odwdzięczyła.
Góralska garderoba księcia, wykonana w ekskluzywnym szkockim tweedzie, zwróciła jej uwagę swoim komfortem oraz jakością i wzorami materiału. Pożyczając ubrania z jego szafy, osobiście przekonała się o ich wygodzie i natychmiast zaadoptowała je w damskich, dwuczęściowych kostiumach i pojedynczych marynarkach, szytych z miękkiej wełny, tkanej specjalnie dla niej w Szkocji. Zachwycona formą i geometrycznymi wzorami rozpinanych swetrów, robionych ręcznie na drutach na wyspie Fair, zaprojektowała dla siebie i swoich klientek luźne, wzorzyste kardigany, zachowując w nich niektóre męskie akcenty (szerokie ramiona), lecz podkreślając jednocześnie tak ważne damskie elementy jak odpowiednie wycięcie lub kołnierz eksponujący szyję.

tumblr_nboyipuaxu1r9e2vfo1_1280

Coco Chanel w zaprojektowanym przez siebie kardiganie, opartym na formie i geometrycznych wzorach swetrów ze szkockiej wyspy Fair.

Styl życia Bendora był dla niej wręcz łańcuchem inspiracji. Gdy włożyła na siebie jego za dużą na nią tunikę do gry w polo, musiała ją przytrzymać paskiem na biodrach. Pomysł ten przeniosła potem na swoje obszerne płaszcze, skrócone do długości tuż poniżej kolan – tej samej, której sięgała na niej jego tunika.

0ef0b7790094dc7f4126a69d703374be

Bendor i Coco Chanel sfotografowani na wyścigach konnych. Coco ma na sobie tunikę Bendora do gry w polo, która zainspirowała ją w projekcie obszernych płaszczy dla kobiet.

W swoich projektach kopiowała pasiaste kamizelki jego służących i dwurzędowe kurtki z mosiężnymi guzikami, noszone przez członków załogi jego jachtów. Spędzając ze swoim kochankiem dużo czasu na morzu, dla własnej wygody zaczęła nosić na codzień wygodne, dzwonowate spodnie, a wieczorami ich bardziej elegancką wersję z białego jedwabiu (tzw. „silk pajamas”). Czapki z daszkiem, charakterystyczne dla żeglarzy, przearanżowała w berety ozdabiane broszkami, a ich marynarskie trykoty na sweterki i koszule w paski; te ostatnie zawsze – jak u Bendora – z mankietami i spinkami.

4f41fff041b5ac3acc0fb869eedccd4a

Coco w luźnych spodniach i sweterku w paski opartych na roboczych ubraniach marynarzy pracujących na jachtach Bendora.

Nawet prezenty od niego, zwłaszcza liczne sznury pereł, nasunęły jej pomysł swoistej ekstrawagancji. „Nie mogłam nosić swoich prawdziwych pereł bez krępującego gapienia się na mnie na ulicy, więc rozczęłam modę noszenia ich podróbek” – tłumaczyła. Czasem dla przekory mieszała te prawdziwe z fałszywymi, ale zawsze miała ich pełno na sobie.

coco-chanel-ritz

Sznury sztucznych pereł zamiast tych prawdziwych, otrzymywanych od Bendora, stały się swoistym znakiem rozpoznawczym jej swoistej ekstrawagancji.

Romans Bendora z Coco trwał, jak na niego, długo, bo aż sześć lat. Plotkowano nawet o ich małżeństwie. Plotkę tą „potwierdziła” sama Chanel tłumacząc w wywiadzie po latach dlaczego nie wyszła za księcia: „było wtedy już kilka księżnych Westminster, ale tylko jedna Coco”. Piszę „potwierdziła” w cudzysłowie, bo im stawała się starszą, tym bardziej upiększała swoją przeszłość. Badacze jej życia nie bardzo w to wierzą. Najprawdopodobniej, Bendor po prostu się nią znudził i przypomniawszy sobie, że musi jeszcze w życiu spłodzić syna i dziedzica, po zaledwie trzech miesiącach zalotów do młodej panny z dobrego domu, Loelii Ponsonby, ożenił się z nią w lutym 1930 r.

Król i Daisy w Keele Hall

Wielki książę rosyjski Michał Michajłowicz Romanow (1861 – 1929) i jego morganatyczna żona, Zofia hrabina Torby (1868 – 1927) byli dobrymi i oddanymi przyjaciółmi księżnej Daisy von Pless do końca swojego życia. Trudno ustalić dokładnie gdzie i kiedy się poznali. Po ślubie z Zofią w lutym 1891 r., którego jego rodzice – wielki książę Michał Mikołajewicz i księżna badeńska Cecylia Augusta – nie zaaprobowali, Michał otrzymał zakaz wjazdu do Rosji. Młodzi małżonkowie mieszkali początkowo w Wiesbaden w niemieckim księstwie Nassau, rządzonym przez ojca Zofii, księcia Mikołaja Wilhelma. Jej matką była Natalia Aleksandrowna Puszkin, córka wielkiego poety rosyjskiego Aleksandra Puszkina. W Niemczech przebywała również siostra Michała, Anastazja, która wyszła za mąż za Fryderyka Franciszka III, wielkiego księcia Makelmburgii i Schwerinu, którego Plessowie gościli w Pszczynie w 1896 r.

W 1899 r., Michał i Zofia przenieśli się na stałe do swojej wytwornej willi Kazbek w Cannes. Księstwo von Pless zaczęło regularnie odwiedzać Francuską Riwierę od 1897 r. W międzyczasie obie pary wpadały często do Londynu. Okazji do spotkań było więc wiele. keele-hall-gd-michael

Keele Hall, angielska rezydencja wielkiego księcia Michała w hrabstwie Staffordshire, wynajmowana przez niego w latach 1900 – 1910.

W 1900 r., wielki książę Michał zdecydował się wynająć dom w Anglii, w którym rodzina mogłaby wygodnie mieszkać przez kilka miesięcy w roku i gdzie on z Zofią byliby w stanie zaistnieć w angielskiej socjecie już nie tylko jako goście, ale także gospodarze rewanżujący się zaproszeniami do własnej rezydencji na prowincji. Jego wybór padł na pałac Keele Hall w hrabstwie Staffordshire, który wydzierżawił na 10 lat od pułkownika Ralpha Sneyda. Nie bardzo wiadomo, czym kierował się w tej decyzji, skoro, choć wygodny, Keele Hall znajdował się w bliskim sąsiedztwie zagłębia węglowego. Jak wspomina baronowa von Stoeckl, której mąż Sasza był od 1898 r. koniuszym księcia, drzewa w ogrodzie oprószone były zawsze pyłem i dotknięcie jakiegokolwiek liścia pozostawiało na rękach ciemne smugi. Zanieczyszczony czy nie, Keele Hall okazał się dla rodziny szczęśliwym domem, a dla księcia miejscem, gdzie – zaakceptowany przez miejscową ludność i władze – czuł się spełnionym i użytecznym lokalnie gentlemanem. 4459-0

Wielki książę Michał z żoną i dziećmi w Keele Hall, ich domu na prowincji angielskiej. Foto: Borough Museum and Art Gallery, Newcastle-under-Lyme

Wkrótce po otwarciu wrót swojej angielskiej rezydencji, książę Michał zaprosił na długi weekend króla Edwarda VII. Datę tej – pierwszej od wstąpienia na tron – wizyty nowego króla ustalono na dnie od 12 do 15 lipca 1901 r. Król z własnymi gośćmi, wśród których znajdowała się jego przyjaciółka, pani Keppel, przybył specjalnym pociągiem na stację Whitmore, gdzie czekały na nich trzy zaprzęgi konne; jednym z nich powoził sam książę Michał. Warto tu nadmienić, że to właśnie Michał i Zofia przedstawili królowi panią Keppel podczas wakacji w Cannes, rozpoczynając tym niechcący jego ostatni romans.

Ze swojej strony, książę sprowadził do Keele Hall jedynych swoich, jak do tej pory, bliskich przyjaciół angielskich w postaci ksieżnej Daisy von Pless i członków jej rodziny: ojca, pułkownika Williama Cornwallis-Westa, jego żonę Patsy oraz córkę Shelagh, świeżo upieczoną księżnę Westminsteru. Wszyscy byli dobrymi znajomymi Edwarda, co sprawiło, że jego pobyt przeszedł w ciepłej, przyjaznej atmosferze. Jak bardzo król był wtedy zrelaksowany, świadczy zamieszczona poniżej fotografia, pokazująca go na herbatce z domownikami i Cornwallis-Westami. Siedząca na honorowym miejscu Daisy miała, oczywiście, za zadanie zabawiać i zajmować monarchę interesującą konwersacją. Znając ją, możemy przypuszczać, że w pełni jej się to udało. Daisy_Keel_Hall

Herbatka z królem w Keele Hall w lipcu 1901 r., siedzą (z lewej do prawej): księżna daisy von Pless, król Edward VII, lord Hugh Grosvenor, hrabina Zofia Torby, pani Cornwallis-West („Patsy”), księżna Konstancja („Shelagh”) Westminster, baronowa Agnes de Stoeckl; stoją (z lewej do prawe): wielki książę Michał, pułkownik William („Poppets”) Cornwallis-West, pani Keppel, lord Elphinston, Sir Sidney Greville, baron Aleksander („Sasza”) de Stoeckl.

W ciągu dnia król grał w krokieta i golfa, zabierany był przez Michała na przejażdżki i kiedy tylko miał okazję, gawędził po niemiecku ze służbą, która w całości pochodziła z Meklemburgii.

Atrakcją jednego z wieczorów było obejrzenie słynnej kolekcji tabakierek ze zbiorów właściciela Keele Hall, Ralpha Sneyda. Przysłał on w tym celu własnego kamerdynera, który otworzył sejf i ułożywszy te cenne przedmioty na tacach, zaniósł je do salonu. Tego rodzaju prezentacja zaowocowała żartem Edwarda skierowanym do obecnych dam: „Zapraszam panie do poczęstunku!” Kamerdyner wziął go na serio i, przestraszony, wybiegł z pokoju, by powiadomić telegramem swojego pracodawcę o poleceniu króla.

Wizyta Edwarda VII w Keele Hall musiała być udana, skoro na jej zakończenie wręczył księciu Michałowi i jego koniuszemu, byłemu dyplomacie, baronowi Aleksandrowi („Saszy”) de Stoeckl królewski Order Wiktorii za zasługi dla monarchii brytyjskiej.

Niniejsze wspomnienia o Patsy Cornwallis-West opublikowano wkrótce po jej śmierci w lipcu 1920 r. Zatytuowane „Romans pani Cornwallis West. ‚Dzika Róża Irlandii’ która królowała w Londyńskiej Socjecie”, napisane zostały przez przyjaciółkę, która znała ją od dzieciństwa. Z jakiś powodów, autorka nie odkryła swojej tożsamości.
Druga część jej artykułu poświęcona jest implikacjom słynnego przewodu sądowego, który zrujnował reputację i zdrowie Pani Cornwallis-West.
Chodzi o przesłuchania komisji wojskowej dotyczące wykorzystywania przez Patsy do osobistych celów jej pozycji towarzyskiej i wpływów wśród dygnitarzy armii brytyjskiej. W złości na młodego rekonwalescenta, sierżanta Paula Barretta, który odrzucił jej amory, sprawiła, że przeniesiono go do innego oddziału i uniemożliwiono dalszą karierę, doprowadzając go tym do załamania nerwowego. Jej zachowanie i konszachty, poparte przechwyconymi listami, przedstawiła władzom zazdrosna żona agenta majątków Westów, pani Birch, pod skrzydłami której Barrett dochodził do zdrowia. W zakończeniu przewodu, 22 grudnia 1916 r., sąd wojskowy zwolnił ze stanowisk niektórych oficerów wplątanych w tą aferę, a Pani Cornwallis West udzielił surowej reprymendy.

Patsy_tribute_1920 copy

Trybut oddany Patsy przez jej przyjaciółkę, opublikowany w The Sunday Post 25 lipca 1920 r. Ilustracja dzięki uprzejmości The British Library.

A oto cały tekst jej przyjaciółki:
„Pani Maria Cornwallis West była najśliczniejszą kobietą Socjety w czasach gdy kult piękności sięgał szczytów. Wiem, że i dzisiaj jest wiele pięknych pań w Socjecie, ale czar oblicza i manier osądzane są teraz według innych kryteriów, niż było to za dni kiedy Maria Cornwallis West dzierżyła berło Królowej Piękności i wraz z Panią Langtry, słynną „Lilią Jersey’u”, rywalizowały o hołdy artystów i świata towarzyskiego Londynu.
Spotkałam ją po raz pierwszy wiele lat temu w salonie jej rodzinnego domu, plebani w Clones w hrabstwie Leitrim. Była wtedy jeszcze dzieckiem, w wieku około piętnastu lat, ale już obdarzona przez los wielką urodą. Kiedy żwawo hasała po okolicznych ścieżkach, z rozpuszczonymi na wietrze złoto-brązowymi włosami i z tymi jej niezwykłymi oczami, które z brązowych zmieniały się w słońcu na niebieskie, czuło się, że ten podlotek przy pierwszej nadarzającej się okazji podbije cały świat.
Była niewątpliwie olśniewająco ładna, ale jej wielki sukces towarzyski nie opierał się tylko na urodzie. Dowcipna i pełna werwy, posiadała dużą umiejętność konwersacji i głęboki czar osobisty. Ta córka pastora i damy z arystokratycznej rodziny, zrodzona została by wspiąć się na najwyższe szczyty.
Jej matka, Lady Olivia Fitzpatrick była pięknością. Jej własne córki też są piękne, ale nie myślę, aby którakolwiek z nich wywarła na londyńskiej Socjecie tak natychmiastowe i piorunujące wrażenie jak ona. Prorokowany jej w dzieciństwie błyskotliwy sukces towarzyski przeszedł wszelkie granice oczekiwań. Od momentu wejścia w to środowisko, świat legł u jej stóp.
Osiemnastoletnia mężatka: W wieku osiemnastu lat poślubiła Pułkownika Williama Cornwallis Westa, zamożnego właściciela zamku Ruthin w Denbighshire i w jednej chwili z prześlicznej debiutantki stała się jedną z czołowych hostess tamtych czasów.
Książęta, mężowie stanu, poeci, malarze i erudyci współzawodniczyli ze sobą o jej względy. Zaproszenie na jedno z jej przyjęć „wywyższało” adresata do niepojętych granic. Nie osiągnąwszy nawet dwudziestego roku życia, Pani Cornwallis West była w pozycji otwarcia lub zamknięcia drogi ludziom aspirującym do królewskich łask.
W nawale sukcesów pozostała jednak dawnym nieokiełzanym podlotkiem. Ta celebrowana przez wszystkich piękność, w głębi duszy była nadal dziewczynką i to dziewczynką o raczej łobuzerskim charakterze. W swoich żartach nie oszczędzała nawet członków rodziny królewskiej: jednego razu wrzuciła kawałki lodu za koszulę Księcia Walii, dzisiejszego Króla Edwarda.
Proszę pozwolić mi tu podkreślić, że nigdy nie widziałam, by ta kochana osoba pałała nienawiścią wobec rywalek lub żywiła do kogoś jakiś żal. Jednakże święcony przez nią triumf nie zawsze był pasmem czystych przyjemności. Byłoby to czymś niespotykanym, aby wejście jakiejkolwiek panny na scenę życia towarzyskiego stolicy, a co dopiero wkroczenie na nią w blasku sławy córki jakiegoś irlandzkiego proboszcza, przyjęte zostało bez złośliwego słowa.
Pamiętam dzień, kiedy po przyjęciu, na którym cieszyła się wyjątkową popularnością, zaoferowałam jej miejsce w swoim powozie. Siedząc przy niej, ze zdziwieniem zauważyłam łzy na jej policzkach. „Pewnie jesteś bardzo zmęczona, kochanie” – powiedziałam, by w odpowiedzi, tego przecież wciąż jeszcze dziecka, usłyszeć ze zdumieniem: „Nie, wcale nie jestem zmęczona” – wybuchnęła, „Raczej zraniona. Niektóre damy myślą, że ponieważ się uśmiecham, to ich nie słyszę. Dlaczego nie mogą być wobec mnie uprzejme? Nigdy nie chciałam mieć wrogów, a tymczasem wygląda na to, że zawsze znajdzie się jakaś kobieta, która ma coś złego do powiedzenia na mój temat”.
Jej jedyną prawdziwą rywalką, jako towarzyska piękność, była Pani Langtry, obecna Lady de Bathe, znana wówczas jako „Lilia Jersey’u”. Sensacji wzbudzanych ich urodą nie da się przyłożyć do dzisiejszych kanonów. Każda z nich miała swój własny dwór admiratorów i, o ile mi wiadomo, nigdy nie pojawiały się razem na tej samej funkcji. Powodem do dumy każdej gospodyni była obecność jednej z nich na wydanym przez nią balu lub obiedzie.
Książę albo śmieciarz: Pani Cornwallis West miała cudowną zdolność pozowania do portretów i gdziekolwiek się zjawiła, w Kairze, Pietrogradzie, Paryżu, Cowes czy Londynie, zachwycali się nią artyści i poeci. Śmiem przypuszczać, że w salonach całej Europy do tej pory więcej jest jej wizerunków, niż jakiejkolwiek innej osoby. Dlatego wszyscy byli zdumieni, gdy ta energiczna i fascynująca Irlandka poślubiła zwyczajnego człowieka. Mogła przecież wybrać kogo chciała z Debrett’a lub Burke’go [spisów szlachty brytyjskiej]. Każdy był przekonany, że zostanie żoną co najmniej para.
„No i znowu to samo” – skomentowała kiedyś w chwilowej złości, po tym jak ktoś powtórzył jej tego rodzaju dywagacje. „Poślubię tego, kogo kocham, nieważne czy Książę czy śmieciarz”.
Pułkownik Cornwallis West nie ofiarował jej tytułu, ale zapewnił dostatek i do końca życia był jej wielce oddany. Jego majątek pozwolił jej zdominować Socjetę na wiele lat. Jej podejmowanie gości podczas regat w Cowes, przyjęcia na zamku w Ruthin i bale w Londynie słynęły ze wspaniałości i ekskluzywności. Przez ponad ćwierć wieku panowała w Londynie i wypoczynkowych resortach Europy. Przez większość tego czasu byłam jej bardzo bliską przyjaciółką i nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek wyrządziła komuś jakąś krzywdę.
Porywcza Irlandka: Była rzeczywiście, jak to jej syn George oświadczył w obronie matki po tzw „sprawie Barretta”, porywczą Irlandką. Jej chwale oddam fakt, że nikt nigdy nie zarzucił jej wykorzystywania cudzej własności lub lekceważenia ludzi niższego stanu.
Z równymi sobie, jednakże, Pani Cornwallis West nie miała takich oporów. Tak jak jej rywalka, Pani Langtry, uwielbiała psikusy. Zdarzało się więc, że na wieść o ich ostatnich żartach, londyńskie towarzystwo West End’u mogło się nieźle pośmiać przy swoich obiadach.
Przysięgam, że następujący incydent rzeczywiście miał miejsce podczas wakacji Pani Cornwallis West w Egipcie, dokąd popłynęła jachtem z kilkoma wybranymi przyjaciółmi. Ich obecność w kraju faraonów wzbudziła nadzwyczajne zainteresowanie, które zaowocowało, między innymi, zaproszeniem od ważnego Paszy.
Spontaniczny psikus: Przyjęcie, które przywołuję, było raczej sztywne i pełne ceremonialnego rytuału Wschodu. Znudzona powagą uroczystości, Pani Cornwallis West rozglądając się po komnacie, zauważyła rząd imponujących elektrycznych przycisków, które Pasza używał aby przywołać do siebie swoich sekretarzy i wysokich urzędników. Podekscytowana nadarzającą się okazją do żartu, Pani Cornwallis West nacisnęła wszystkie za jednym zamachem. Nie upłynęło parę minut, a usłyszeliśmy dobiegający z korytarza tupot stóp, po czym drzwi się otworzyły i, ku wielkiemu zdziwieniu obecnych, do pokoju wbiegło mnóstwo różnych funkcjonariuszy. Przywitani zostali jej perlistym śmiechem, ale udobruchanie Paszy wymagało więcej niż jednych z jej strony przeprosin.
Jazda samochodem, golf i może loty samolotami są dzisiejszą rozrywką liderów socjety. W czasach Pani Cornwallis West, damy z towarzystwa uwielbiały regaty żeglarskie i wyścigi konne w Goodwood lub Ascot. Na tego rodzaju spotkaniach, Pani Cornwallis West było prominentną postacią. Będąc czarującą duszą towarzystwa sprawiała, że to przy jej gościnnym stole znajdowano zawsze piękno i interesującą konwersację.
Czy to na polowaniach, gdzie wspaniale i bez strachu jeździła na koniach, czy na jachtach w Cowes, królując na parkietach sal balowych albo pozując do dzieł wielkich artystów za dni jej potęgi, ponętny czar i uroda Pani Cornwallis West zdobywały wszystkich.
Premier Gladstone wielbicielem: Ktoś kiedyś napomknął, że choć ma ona większość gentlemenów u swoich stóp, nie podbije nigdy człowieka tak poważnego, jak Gladstone. Sposób w jaki podjęła to wezwanie, był dość niezwyczajny. Była zbyt inteligentna, aby zagonić Premiera w kąt i próbować wywrzeć na nim wrażenie błyskotliwą rozmową o polityce, aczkolwiek stać ją było na to. Zamiast tego, zaprowadziła go do salonu, gdzie zaśpiewała mu [rewolucyjną pieśń irlandzką] „The Wearing o’ the Green”. Od tego momentu, Gladsone ją ubóstwiał i chwalił do każdego.
Mieć Premiera wśród swoich wielbicieli, było niewątpliwym sukcesem nawet dla powszechnie uznanej piękności, ale doprawdy niewielu mogło się oprzeć czarowi Pani Cornwallis West.
Obydwie córki, Księżna von Pless i Księżna Westminsteru, odziedziczyły po niej urok, ale, moim zdaniem, ich matka miała go w znacznie wyższym stopniu. Pani Cornwallis West była unikalna.
Poddani w Ruthin ubóstwiali ją. Przytoczyć mogę wiele przykładów, że była nie tylko ich hojną zwierzchniczką, ale również prawdziwym przyjacielem. Ich „Acushla” [po irlandzku „dobroczyni”], malowaniem której tacy artyści jak Frank Miles lub Forbes Robertson nie byli nigdy zmęczeni, czuła się w domu zarówno w skromnej chacie niedomagającego chłopa, jak i na salonach Belgravii [bogatej dzielnicy londyńskiej] lub w modnych hotelach francuskiej Riwiery.
Z biegiem czasu, jej przywódcza pozycja w socjecie malała, aczkolwiek do wybuchu wojny Pani Cornwallis West była wciąż liczącą się osobistością w Londynie i pierwszą damą w swoim hrabstwie [Denbighshire].
Myślę, że dzierżąc kiedyś tak wielką władzę, nie chciała zauważyć zaniku siły swoich wpływów i nadrzędnej roli, jaką przedtem sprawowała. Fakt ten, prawdopodobnie, doprowadził do tragedii, która czarnymi chmurami spowiła jej późniejsze życie.
Bolesny szok: Niewielu zdaje sobie sprawę, jak mocno odczuła to uderzenie i jak bolesny szok przeżył jej mąż, kiedy zdał sobie sprawę ze swojej bezsilności w walce o obronę jej imienia. Z szoku tego, Pan na Ruthin nigdy już nie wyszedł.
W trakcie śledztwa, Pani Cornwallis West gorąco deklarowała przyjaciołom niewinność w zarzucanej jej nieroztropności. Osobiście uważam, że źle wtedy zrozumiano jej porywczą irlandzką naturę. Na czas dochodzenia, prowadzonego przez komisję wojskową, przygarnęła ją [w Londynie] jej synowa, Pani Patrick Campbell.
Gdy Sąd potępił ją ostrymi słowami, cała rodzina stanęła za nią murem, co tylko potwierdza jej [dobry] charakter. Rozpacz jej męża z powodu tych, jak określał, bezpodstawnych oszczerstw, budziła szczerą litość w tych, którzy byli jej świadkami. „Całe swoje życie” – mówił – „ofiarowała innym uprzejmość, a teraz kiedy my jej potrzebujemy, moją żonę uznano za skandalistkę”.
Tragiczny żal wobec świata: Instynktownie, ta „Dzika Irlandzka Róża” zamknęła serce na kłódkę i nie pozwoliła gapiom oglądać swojego bólu. Ale nie udało się jej go ukryć przed rodziną i przyjaciółmi: „Czuję się” – skarżyła się – „jakby ktoś uderzył mnie pręgierzem po twarzy”. A kiedy niespodziewanie umarł mąż, ani zamek Ruthin, ani Denbighshire więcej jej nie zobaczyły.
Była jedną z tych kobiet, które nie potrafiły służyć, jeśli nie rządziły, więc wróciła do ukochanej Irlandii w poszukiwaniu ukojenia na traktach i wrzosowiskach swojego dzieciństwa. „Musi być gdzieś miejsce” – powiedziała mi – „w którym odnajdę spokój i dlatego wyjeżdżam tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie”.
Tragedią jej ostatnich lat było, że nawet w Irlandii nie mogła znaleźć zapomnienia. Pręgierz wrogiej opinii publicznej zostawił po sobie zbyt głęboką ranę.
Kiedy myślę o śmierci Pani Cornwallis West, stają mi przed oczami dwa obrazy. Pierwszy, jej jako młodziutkiej panienki na pierwszym londyńskim balu, pięknej w obliczu i tryskającej szczęściem.
Cień jej świetności: Drugi, jako kobiety, którą spotkałam parę miesięcy temu w Cannes. Dla wszystkich tam obecnych, jasnym było, że umiera. Wyglądała jak cień dawnej świetności, nękana na umyśle swoją tragedią, co wyrażało się w nieustającej potrzebie rozmowy o tym niewiarygodnym wydarzeniu z 1917 r.
Po raz pierwszy w swoim życiu znalazła się w sytuacji, że zamiast królewny, której każdy kaprys stawał się rozkazem dla rzeszy wielbicieli, była kobietą zmuszoną do samoobrony. Ta rola zupełnie do niej nie pasowała.
Do ostatniej chwili utrzymywała, że jej zachowanie w tej sprawie zostało złośliwie wyolbrzymione. Ale nawet w tych końcowych dniach, utrzymała w sobie nieco z dawnej władczej powaby, a jej osobisty czar pozostał nietknięty.
Z jakiegoś powodu, gdy tak wtedy spacerowałyśmy po ogrodzie Hotelu Riviera, podziwiałam ją bardziej, niż kiedykolwiek. Było to nasze ostatnie spotkanie.
Widziałam łzy w jej oczach i byłam w stanie uwierzyć, że popełniony został błąd. Może rzeczywiście jej porywczość uznana została mylnie za nieroztropność. Być może próżność spowodowała, że chwaliła się siłą, której nie posiadała. Jej życie, w większości słoneczne, kończyło się w głębokim cieniu.
Teraz już jej nie ma, a ja wolę pamiętać ją za dni jej sławy – jako kobietę królującą w Socjecie, która nigdy nic nikomu złego nie wyrządziła”. (tłumaczenie © Barbara Borkowy)