Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘Ruthin’

Niniejsze wspomnienia o Patsy Cornwallis-West opublikowano wkrótce po jej śmierci w lipcu 1920 r. Zatytuowane „Romans pani Cornwallis West. ‚Dzika Róża Irlandii’ która królowała w Londyńskiej Socjecie”, napisane zostały przez przyjaciółkę, która znała ją od dzieciństwa. Z jakiś powodów, autorka nie odkryła swojej tożsamości.
Druga część jej artykułu poświęcona jest implikacjom słynnego przewodu sądowego, który zrujnował reputację i zdrowie Pani Cornwallis-West.
Chodzi o przesłuchania komisji wojskowej dotyczące wykorzystywania przez Patsy do osobistych celów jej pozycji towarzyskiej i wpływów wśród dygnitarzy armii brytyjskiej. W złości na młodego rekonwalescenta, sierżanta Paula Barretta, który odrzucił jej amory, sprawiła, że przeniesiono go do innego oddziału i uniemożliwiono dalszą karierę, doprowadzając go tym do załamania nerwowego. Jej zachowanie i konszachty, poparte przechwyconymi listami, przedstawiła władzom zazdrosna żona agenta majątków Westów, pani Birch, pod skrzydłami której Barrett dochodził do zdrowia. W zakończeniu przewodu, 22 grudnia 1916 r., sąd wojskowy zwolnił ze stanowisk niektórych oficerów wplątanych w tą aferę, a Pani Cornwallis West udzielił surowej reprymendy.

Patsy_tribute_1920 copy

Trybut oddany Patsy przez jej przyjaciółkę, opublikowany w The Sunday Post 25 lipca 1920 r. Ilustracja dzięki uprzejmości The British Library.

A oto cały tekst jej przyjaciółki:
„Pani Maria Cornwallis West była najśliczniejszą kobietą Socjety w czasach gdy kult piękności sięgał szczytów. Wiem, że i dzisiaj jest wiele pięknych pań w Socjecie, ale czar oblicza i manier osądzane są teraz według innych kryteriów, niż było to za dni kiedy Maria Cornwallis West dzierżyła berło Królowej Piękności i wraz z Panią Langtry, słynną „Lilią Jersey’u”, rywalizowały o hołdy artystów i świata towarzyskiego Londynu.
Spotkałam ją po raz pierwszy wiele lat temu w salonie jej rodzinnego domu, plebani w Clones w hrabstwie Leitrim. Była wtedy jeszcze dzieckiem, w wieku około piętnastu lat, ale już obdarzona przez los wielką urodą. Kiedy żwawo hasała po okolicznych ścieżkach, z rozpuszczonymi na wietrze złoto-brązowymi włosami i z tymi jej niezwykłymi oczami, które z brązowych zmieniały się w słońcu na niebieskie, czuło się, że ten podlotek przy pierwszej nadarzającej się okazji podbije cały świat.
Była niewątpliwie olśniewająco ładna, ale jej wielki sukces towarzyski nie opierał się tylko na urodzie. Dowcipna i pełna werwy, posiadała dużą umiejętność konwersacji i głęboki czar osobisty. Ta córka pastora i damy z arystokratycznej rodziny, zrodzona została by wspiąć się na najwyższe szczyty.
Jej matka, Lady Olivia Fitzpatrick była pięknością. Jej własne córki też są piękne, ale nie myślę, aby którakolwiek z nich wywarła na londyńskiej Socjecie tak natychmiastowe i piorunujące wrażenie jak ona. Prorokowany jej w dzieciństwie błyskotliwy sukces towarzyski przeszedł wszelkie granice oczekiwań. Od momentu wejścia w to środowisko, świat legł u jej stóp.
Osiemnastoletnia mężatka: W wieku osiemnastu lat poślubiła Pułkownika Williama Cornwallis Westa, zamożnego właściciela zamku Ruthin w Denbighshire i w jednej chwili z prześlicznej debiutantki stała się jedną z czołowych hostess tamtych czasów.
Książęta, mężowie stanu, poeci, malarze i erudyci współzawodniczyli ze sobą o jej względy. Zaproszenie na jedno z jej przyjęć „wywyższało” adresata do niepojętych granic. Nie osiągnąwszy nawet dwudziestego roku życia, Pani Cornwallis West była w pozycji otwarcia lub zamknięcia drogi ludziom aspirującym do królewskich łask.
W nawale sukcesów pozostała jednak dawnym nieokiełzanym podlotkiem. Ta celebrowana przez wszystkich piękność, w głębi duszy była nadal dziewczynką i to dziewczynką o raczej łobuzerskim charakterze. W swoich żartach nie oszczędzała nawet członków rodziny królewskiej: jednego razu wrzuciła kawałki lodu za koszulę Księcia Walii, dzisiejszego Króla Edwarda.
Proszę pozwolić mi tu podkreślić, że nigdy nie widziałam, by ta kochana osoba pałała nienawiścią wobec rywalek lub żywiła do kogoś jakiś żal. Jednakże święcony przez nią triumf nie zawsze był pasmem czystych przyjemności. Byłoby to czymś niespotykanym, aby wejście jakiejkolwiek panny na scenę życia towarzyskiego stolicy, a co dopiero wkroczenie na nią w blasku sławy córki jakiegoś irlandzkiego proboszcza, przyjęte zostało bez złośliwego słowa.
Pamiętam dzień, kiedy po przyjęciu, na którym cieszyła się wyjątkową popularnością, zaoferowałam jej miejsce w swoim powozie. Siedząc przy niej, ze zdziwieniem zauważyłam łzy na jej policzkach. „Pewnie jesteś bardzo zmęczona, kochanie” – powiedziałam, by w odpowiedzi, tego przecież wciąż jeszcze dziecka, usłyszeć ze zdumieniem: „Nie, wcale nie jestem zmęczona” – wybuchnęła, „Raczej zraniona. Niektóre damy myślą, że ponieważ się uśmiecham, to ich nie słyszę. Dlaczego nie mogą być wobec mnie uprzejme? Nigdy nie chciałam mieć wrogów, a tymczasem wygląda na to, że zawsze znajdzie się jakaś kobieta, która ma coś złego do powiedzenia na mój temat”.
Jej jedyną prawdziwą rywalką, jako towarzyska piękność, była Pani Langtry, obecna Lady de Bathe, znana wówczas jako „Lilia Jersey’u”. Sensacji wzbudzanych ich urodą nie da się przyłożyć do dzisiejszych kanonów. Każda z nich miała swój własny dwór admiratorów i, o ile mi wiadomo, nigdy nie pojawiały się razem na tej samej funkcji. Powodem do dumy każdej gospodyni była obecność jednej z nich na wydanym przez nią balu lub obiedzie.
Książę albo śmieciarz: Pani Cornwallis West miała cudowną zdolność pozowania do portretów i gdziekolwiek się zjawiła, w Kairze, Pietrogradzie, Paryżu, Cowes czy Londynie, zachwycali się nią artyści i poeci. Śmiem przypuszczać, że w salonach całej Europy do tej pory więcej jest jej wizerunków, niż jakiejkolwiek innej osoby. Dlatego wszyscy byli zdumieni, gdy ta energiczna i fascynująca Irlandka poślubiła zwyczajnego człowieka. Mogła przecież wybrać kogo chciała z Debrett’a lub Burke’go [spisów szlachty brytyjskiej]. Każdy był przekonany, że zostanie żoną co najmniej para.
„No i znowu to samo” – skomentowała kiedyś w chwilowej złości, po tym jak ktoś powtórzył jej tego rodzaju dywagacje. „Poślubię tego, kogo kocham, nieważne czy Książę czy śmieciarz”.
Pułkownik Cornwallis West nie ofiarował jej tytułu, ale zapewnił dostatek i do końca życia był jej wielce oddany. Jego majątek pozwolił jej zdominować Socjetę na wiele lat. Jej podejmowanie gości podczas regat w Cowes, przyjęcia na zamku w Ruthin i bale w Londynie słynęły ze wspaniałości i ekskluzywności. Przez ponad ćwierć wieku panowała w Londynie i wypoczynkowych resortach Europy. Przez większość tego czasu byłam jej bardzo bliską przyjaciółką i nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek wyrządziła komuś jakąś krzywdę.
Porywcza Irlandka: Była rzeczywiście, jak to jej syn George oświadczył w obronie matki po tzw „sprawie Barretta”, porywczą Irlandką. Jej chwale oddam fakt, że nikt nigdy nie zarzucił jej wykorzystywania cudzej własności lub lekceważenia ludzi niższego stanu.
Z równymi sobie, jednakże, Pani Cornwallis West nie miała takich oporów. Tak jak jej rywalka, Pani Langtry, uwielbiała psikusy. Zdarzało się więc, że na wieść o ich ostatnich żartach, londyńskie towarzystwo West End’u mogło się nieźle pośmiać przy swoich obiadach.
Przysięgam, że następujący incydent rzeczywiście miał miejsce podczas wakacji Pani Cornwallis West w Egipcie, dokąd popłynęła jachtem z kilkoma wybranymi przyjaciółmi. Ich obecność w kraju faraonów wzbudziła nadzwyczajne zainteresowanie, które zaowocowało, między innymi, zaproszeniem od ważnego Paszy.
Spontaniczny psikus: Przyjęcie, które przywołuję, było raczej sztywne i pełne ceremonialnego rytuału Wschodu. Znudzona powagą uroczystości, Pani Cornwallis West rozglądając się po komnacie, zauważyła rząd imponujących elektrycznych przycisków, które Pasza używał aby przywołać do siebie swoich sekretarzy i wysokich urzędników. Podekscytowana nadarzającą się okazją do żartu, Pani Cornwallis West nacisnęła wszystkie za jednym zamachem. Nie upłynęło parę minut, a usłyszeliśmy dobiegający z korytarza tupot stóp, po czym drzwi się otworzyły i, ku wielkiemu zdziwieniu obecnych, do pokoju wbiegło mnóstwo różnych funkcjonariuszy. Przywitani zostali jej perlistym śmiechem, ale udobruchanie Paszy wymagało więcej niż jednych z jej strony przeprosin.
Jazda samochodem, golf i może loty samolotami są dzisiejszą rozrywką liderów socjety. W czasach Pani Cornwallis West, damy z towarzystwa uwielbiały regaty żeglarskie i wyścigi konne w Goodwood lub Ascot. Na tego rodzaju spotkaniach, Pani Cornwallis West było prominentną postacią. Będąc czarującą duszą towarzystwa sprawiała, że to przy jej gościnnym stole znajdowano zawsze piękno i interesującą konwersację.
Czy to na polowaniach, gdzie wspaniale i bez strachu jeździła na koniach, czy na jachtach w Cowes, królując na parkietach sal balowych albo pozując do dzieł wielkich artystów za dni jej potęgi, ponętny czar i uroda Pani Cornwallis West zdobywały wszystkich.
Premier Gladstone wielbicielem: Ktoś kiedyś napomknął, że choć ma ona większość gentlemenów u swoich stóp, nie podbije nigdy człowieka tak poważnego, jak Gladstone. Sposób w jaki podjęła to wezwanie, był dość niezwyczajny. Była zbyt inteligentna, aby zagonić Premiera w kąt i próbować wywrzeć na nim wrażenie błyskotliwą rozmową o polityce, aczkolwiek stać ją było na to. Zamiast tego, zaprowadziła go do salonu, gdzie zaśpiewała mu [rewolucyjną pieśń irlandzką] „The Wearing o’ the Green”. Od tego momentu, Gladsone ją ubóstwiał i chwalił do każdego.
Mieć Premiera wśród swoich wielbicieli, było niewątpliwym sukcesem nawet dla powszechnie uznanej piękności, ale doprawdy niewielu mogło się oprzeć czarowi Pani Cornwallis West.
Obydwie córki, Księżna von Pless i Księżna Westminsteru, odziedziczyły po niej urok, ale, moim zdaniem, ich matka miała go w znacznie wyższym stopniu. Pani Cornwallis West była unikalna.
Poddani w Ruthin ubóstwiali ją. Przytoczyć mogę wiele przykładów, że była nie tylko ich hojną zwierzchniczką, ale również prawdziwym przyjacielem. Ich „Acushla” [po irlandzku „dobroczyni”], malowaniem której tacy artyści jak Frank Miles lub Forbes Robertson nie byli nigdy zmęczeni, czuła się w domu zarówno w skromnej chacie niedomagającego chłopa, jak i na salonach Belgravii [bogatej dzielnicy londyńskiej] lub w modnych hotelach francuskiej Riwiery.
Z biegiem czasu, jej przywódcza pozycja w socjecie malała, aczkolwiek do wybuchu wojny Pani Cornwallis West była wciąż liczącą się osobistością w Londynie i pierwszą damą w swoim hrabstwie [Denbighshire].
Myślę, że dzierżąc kiedyś tak wielką władzę, nie chciała zauważyć zaniku siły swoich wpływów i nadrzędnej roli, jaką przedtem sprawowała. Fakt ten, prawdopodobnie, doprowadził do tragedii, która czarnymi chmurami spowiła jej późniejsze życie.
Bolesny szok: Niewielu zdaje sobie sprawę, jak mocno odczuła to uderzenie i jak bolesny szok przeżył jej mąż, kiedy zdał sobie sprawę ze swojej bezsilności w walce o obronę jej imienia. Z szoku tego, Pan na Ruthin nigdy już nie wyszedł.
W trakcie śledztwa, Pani Cornwallis West gorąco deklarowała przyjaciołom niewinność w zarzucanej jej nieroztropności. Osobiście uważam, że źle wtedy zrozumiano jej porywczą irlandzką naturę. Na czas dochodzenia, prowadzonego przez komisję wojskową, przygarnęła ją [w Londynie] jej synowa, Pani Patrick Campbell.
Gdy Sąd potępił ją ostrymi słowami, cała rodzina stanęła za nią murem, co tylko potwierdza jej [dobry] charakter. Rozpacz jej męża z powodu tych, jak określał, bezpodstawnych oszczerstw, budziła szczerą litość w tych, którzy byli jej świadkami. „Całe swoje życie” – mówił – „ofiarowała innym uprzejmość, a teraz kiedy my jej potrzebujemy, moją żonę uznano za skandalistkę”.
Tragiczny żal wobec świata: Instynktownie, ta „Dzika Irlandzka Róża” zamknęła serce na kłódkę i nie pozwoliła gapiom oglądać swojego bólu. Ale nie udało się jej go ukryć przed rodziną i przyjaciółmi: „Czuję się” – skarżyła się – „jakby ktoś uderzył mnie pręgierzem po twarzy”. A kiedy niespodziewanie umarł mąż, ani zamek Ruthin, ani Denbighshire więcej jej nie zobaczyły.
Była jedną z tych kobiet, które nie potrafiły służyć, jeśli nie rządziły, więc wróciła do ukochanej Irlandii w poszukiwaniu ukojenia na traktach i wrzosowiskach swojego dzieciństwa. „Musi być gdzieś miejsce” – powiedziała mi – „w którym odnajdę spokój i dlatego wyjeżdżam tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie”.
Tragedią jej ostatnich lat było, że nawet w Irlandii nie mogła znaleźć zapomnienia. Pręgierz wrogiej opinii publicznej zostawił po sobie zbyt głęboką ranę.
Kiedy myślę o śmierci Pani Cornwallis West, stają mi przed oczami dwa obrazy. Pierwszy, jej jako młodziutkiej panienki na pierwszym londyńskim balu, pięknej w obliczu i tryskającej szczęściem.
Cień jej świetności: Drugi, jako kobiety, którą spotkałam parę miesięcy temu w Cannes. Dla wszystkich tam obecnych, jasnym było, że umiera. Wyglądała jak cień dawnej świetności, nękana na umyśle swoją tragedią, co wyrażało się w nieustającej potrzebie rozmowy o tym niewiarygodnym wydarzeniu z 1917 r.
Po raz pierwszy w swoim życiu znalazła się w sytuacji, że zamiast królewny, której każdy kaprys stawał się rozkazem dla rzeszy wielbicieli, była kobietą zmuszoną do samoobrony. Ta rola zupełnie do niej nie pasowała.
Do ostatniej chwili utrzymywała, że jej zachowanie w tej sprawie zostało złośliwie wyolbrzymione. Ale nawet w tych końcowych dniach, utrzymała w sobie nieco z dawnej władczej powaby, a jej osobisty czar pozostał nietknięty.
Z jakiegoś powodu, gdy tak wtedy spacerowałyśmy po ogrodzie Hotelu Riviera, podziwiałam ją bardziej, niż kiedykolwiek. Było to nasze ostatnie spotkanie.
Widziałam łzy w jej oczach i byłam w stanie uwierzyć, że popełniony został błąd. Może rzeczywiście jej porywczość uznana została mylnie za nieroztropność. Być może próżność spowodowała, że chwaliła się siłą, której nie posiadała. Jej życie, w większości słoneczne, kończyło się w głębokim cieniu.
Teraz już jej nie ma, a ja wolę pamiętać ją za dni jej sławy – jako kobietę królującą w Socjecie, która nigdy nic nikomu złego nie wyrządziła”. (tłumaczenie © Barbara Borkowy)

Read Full Post »

Jak sama Daisy stwierdziła, jej matka Patsy (Mary Adelaide Thomasina Eupatoria de domo FitzPatrick) była osobą unikalną. W hołdzie oddanym jej na stronach pamiętnika Lepiej przemiczeć (str 458-462), księżna przyznaje również: „Nigdy nie zrozumiem, jak ona, będąc owocem czasów wczesnowiktoriańskich, mogła w równej mierze szokować i zachwycać środowisko, z którego wyszła”. Czytając między linijkami, znaczy to, że miała równą ilość wielbicieli, jak wrogów. Opinia tych ostatnich przeważyła i w dzisiejszych publikacjach analizujących rodzinę Cornwallis-Westów, Patsy malowana jest w czarnych kolorach, jako osoba pragnąca dominacji, wtrącająca się w małżeństwa córek, rozrzutna, wulgarna, rozpustna i chciwa. Co w przeciwwadze tych zarzutów powiedzieć mogliby jej przyjaciele? Niniejszym wpisem rozpoczynam serię wspomnień o tej niecodziennej kobiecie. Wyciągnięcie wniosków pozostawiam Państwu.

Patsy_Laf_1897_75

Matka księżnej Daisy, Patsy Cornwallis-West (1858-1920), sfotografowana w 1897 r. przez Lafayette’a. Foto z kolekcji autorki.

Od momentu poznania Patsy w 1905 r., Pani Claude Beddington (1879-1963) stała się jej bliską znajomą, goszczoną często w Ruthin i Newlands. Po separacji z mężem w 1925 r., osiadła w Londynie. Wysokie apanaże matrymonialne pozwoliły jej prowadzić bogate życie towarzyskie i zdobyć pozycję popularnej hostessy. Przez salon jej domu, Arkwright Lodge w Hampstead, przewinęło się wiele słynnych osobistości. To, że w swoich reminiscencjach, poświęciła Pani Cornwallis-West cały rozdział, wskazuje jak głęboko i pozytywnie wryła się ona w jej pamięć. Pani Beddington opowiada:
„Nie miałam możliwości poznania Pani Cornwallis-West zanim się postarzała i straciła swoją słynną urodę, ale nawet wtedy kipiała wciąż niesłychaną energią, a młodzieńczy błysk w oczach sprawiał, że trudno było określić dokładnie jej wiek.
Nigdy przedtem równie spontaniczna i wielkoduszna córa irlandzkich moczarów nie została przesadzona na angielską glebę, jak Mary Fitzpatrick – dziecko irladzkiego pastora i wnuczki markiza Headfortu – kiedy w wieku szesnastu lat, prosto od szkolnej ławy, zdobyta została szturmem przez Williama Cornwallis-Westa, Pana na zamku Ruthin w Walii i Newlands Manor w Hampshire.
Spotkałam ją po raz pierwszy 27 stycznia 1905 r. w dublińskim domu Ministra Irlandii, Georga Wyndhama i jego żony, Lady Grosvenor.
Córka Pani Cornwallis-West, Shelagh, poślubiła syna Lady Grosvenor, obecnego Księcia Westminsteru, a brat Georga Wyndhama, Guy, był mężem siostry Pani Cornwallis-West, Minnie. Ten zbieg okoliczności sprawił, że Pani Cornwallis-West stała się zarówno teściową syna Lady Grosvenor, jak i szwagierką jej męża. (…)
Oddana i poświęcająca się dzieciom matka, Pani Cornwallis-West zawsze pomagała i myślała o innych w potrzebie. Jednego dnia, podczas mojego pobytu w Newlands Manor, zniknęła swoim powozem na cały ranek. Wróciła dopiero w porze lunchu, ze śladami płaczu na twarzy i … z małym lokiem jasnych włosków w torebce. Jej znajomej, niedawno rozwiedzionej młodej kobiecie, prawo zakazało dostępu do dziecka. Pani West, dowiedziawszy się, że niemowlę przebywa na terenie Hampshire, przejechała wiele kilometrów tylko po to, by zdobyć dla matki loczek z jego główki.
Jej wielkie serce wprawiało czasem rodzinę i domowników w zakłopotanie. Wystarczyło, że podczas przymiarki u krawcowej zauważyła wykończoną grypą szwaczkę, by natychmiast zabrać ją ze sobą do Newlands dla odpoczynku i zmiany powietrza, nie szczędząc czasu ani wysiłków w odbudowaniu jej zdrowia.
Jej żarliwość w niesieniu pomocy nieszczęśliwym kobietom była tak wielka, że gdyby mogła, zatrudniłaby, o czym jestem święcie przekonana, tylko samotne matki do służby w swoich rezydencjach. Rodzina jednak stanowczo się temu sprzeciwiła.
Kiedyś natknęłam się na Pułkownika Westa (a przyszło mu przeżyć wiele takich szoków) schowanego za krzakami, który, z purpurową ze złości twarzą, zapytał mnie szeptem: kim, NA BOGA, jest ta dziwna niewiasta przechadzająca się po trawniku? Odpowiedziałam: „To wróżka cierpiąca na anemię”, po czym delikatnie i okrężną drogą zaprowadziłam go do domu. W tego rodzaju sytuacjach, Pani West zwracała się do mnie: „Proszę idź i uspokój Wallisa [jedno z przezwisk jej męża], bo pewnie znowu siedzi gdzieś w ogrodzie i NA-BOGUJE.
Pułkownik West był typowym, staroświeckim gentlemenem, niezbyt może sprytnym, ale za to bardzo uczciwym. Większość życia spędził służąc, jak najlepiej potrafił, swojemu hrabstwu, udzielając się w lokalnym rządzie, prowincjonalnej armii i tysiącu innych sprawach, przeważnie żmudnych, bezwdzięcznych i wymagających wiele zachodu. W życiu prywatnym był oddanym mężem i ojcem, jak również uprzejmym gospodarzem i szarmanckim przyjacielem. Przez wszystkie lata kiedy go znałam, nie usłyszałam od niego ani jednego nieuprzejmego lub pogardliwego słowa w odniesieniu do kobiet. Jego osobowość przypominała mi zawsze cudowną postać „Pułkownika Newcome’a” z noweli Thackeray’a.
Któregoś dnia zapytałam przyjaciółkę: „Chciałabyś pojechać ze mną do Newlands jutro popołudniu i spotkać Panią Cornwallis-West? Obiecuję, że tego nie pożałujesz”. Na co ona odparła: „Nie mam ochoty na poznawanie „Rozkapryszonej Piękności”, u stóp której leżał przedtem cały świat i której zapewnie te pochlebstwa strzeliły do głowy”. Ostatecznie jednak zgodziła się i kiedy zjawiłyśmy się w Newlands, udałyśmy się natychmiast do buduaru Pani West. Zastałyśmy tam „Rozkapryszoną Piękność” klęczącą na wycieraczce przed kominkiem, z pobrudzoną czarnymi smugami twarzą i w rękawicach utytłanych sadzą, żarliwie skrobiącą jego przednią ściankę. Spojrzała na nas spod przymróżonych powiek, wyjaśniając: „Sprzątaczka twierdzi, że nie da się usunąć tych plam!”, po czym nabrała kolejną porcję pasty do czyszczenia, splunęła fachowo na miedzianą osłonę rusztu i ponowiła wysiłek. Moja przyjaciółka przestała mówić o rozpuszczonych i zarozumiałych pięknościach!
Czy żyła kiedykolwiek kobieta zwracająca mniejszą uwagę na swoją aparycję, niż Pani Cornwallis-West? Pewnego wieczoru, jej górny węzełek ze sztucznych włosów (tak modny w czasach Edwardiańskich) zaczepił się o haczyk w suficie elektrycznego landoletu jej córki, Shelagh Westminster, w momencie kiedy obie damy podjechały pod budynek opery w Covent Garden. Towarzyszący im książęcy lokaj odczepił go i z pełną powagą oddał Pani West, która wbiła go z powrotem na swoją głowę i – tak ubawiona niezręczną sytuacją, jak pobliscy gapie – wykrzyknęła: „Absalom miał mniej szczęścia!”.
Pełna życia, gadatliwa i bardzo niecierpliwa, nie znosiła ciszy. Pewnego razu znalazła się w przedziale pociągu z obcym mężczyzną, z którym miała przebyć długą podróż. Po dziesięciu minutach milczenia w dobrym tonie, nie wytrzymała i wybuchnęła: „Jestem teściową Księcia Westminsteru i Lady Randolph Churchill, więc na miłość Boską proszę ze mną rozmawiać!”.
Nigdy nie zapomnę chrztu Lorda FitzHarrisa, syna i dziedzica Lorda i Lady Malmesbury w Heron Court, koło Christchurch 19 stycznia 1908 r. Pułkownik z Panią West i ja, przyjechaliśmy tam z Newlands Manor na wielki lunch wydany z tej okazji. Na środku stołu umieszczono imponujący, wymyślnie dekorowany puchar, jak mówiono cały ze złota, sprezentowany dziecku przez Kajzera, jego ojca chrzestnego. Przy okazji dodam, że w momencie deklaracji wojny z Niemcami, Lord Malmesbury polecił go stopić i wtedy okazało się, że zrobiony był z ołowiu pokrytego cienką warstwą złota.
Niemiecki ambasador, Hrabia Wolff-Metternich (a propos, największy nudziarz jakiegokolwiek spotkałam), który reprezentował swojego władcę, był tak zaabsorbowany albo swoim jedzeniem, albo abstrakcyjnymi myślami, że zupełnie zapomniał wznieść toast za zdrowie niemowlaka. Dręcząca chwila przedłużała się, aż Pani West zdecydowała się wkroczyć w sytuację, oświadczając mi: „Zaraz dźgnę tego błazna widelcem i zobaczymy, czy go to obudzi”. Zdążyłam tylko zauważyć jak jej ręka zniknęła pod obrusem i usłyszeć rozdrażniony szept: „Wstawaj i przemów!”, gdy Metternich skoczył na równe nogi i wzniósł toast, na który wszyscy tak długo czekaliśmy.
Pani West była w młodości, jak to nazywamy w Irlandii, „przeraźliwie nieokiełzana” [„terribly wild”], więc wiele opowieści przetrwało o jej śmiałych i niecodziennych żartach.
Król Edward, wówczas Książę Walii, często gościł u Westów na polowaniach, ale jednego wieczoru, jego i innych uczestników odstrzeliwania bażantów wracających do zamku Ruthin zaintrygowała wielce dziwna, biała rzecz powiewająca na maszcie wieży. Po bliższym przyglądnięciu okazało się, że tym nowym proporcem były w rzeczywistości gacie gospodarza zawieszone tam przez figlarną żonę.
Jej energia nie miała granic i nawet będąc już w średnim wieku, zdobywała się ona na fizyczne wyczyny, których pozazdrościliby młodzi ludzie. Kiedy przebywałam na zamku Ruthin w czerwcu 1907 r., Pani West musiała być co najmniej pięćdziesięcioletnią kobietą. Pomimo tego, wieczorem przy schodzeniu na obiad, ni stąd ni z owąd owinęła się ciasno swoją spódnicą i zjechała na dół po dębowych schodach ” na samej sobie” (jak to jako dzieci delikatnie nazywaliśmy). Było to dla mnie coś zupełnie nowego, więc aż zaniemówiłam z wrażenia. Stojący obok Książę Westminsteru ze śmiechem stwierdził” „Niewielu ma takie teściowe!”, z czym zupełnie się zgodziłam.
Gdyby Pani West żyła w dzisiejszych czasach [tzn 1920-ych], przekonana jestem, że zrobiłaby majątek jako projektanka ogrodów. Jej wyczucie koloru i pomysłowość co do cudownych aranżacji nawet najbardziej niedogodnych miejsc równała się geniuszowi. Upiększała wszystko czego się dotknęła zarówno w ogrodach w Ruthin, jak i w Newlands i gdziekolwiek się w nich spojrzało, pejzaż wydawał się piękniejszy od poprzedniego”. (tłumaczenie © Barbara Borkowy)

Read Full Post »

Urodzony w listopadzie 1874 r., brat księżnej Daisy von Pless, George zwany w rodzinie Buzzy, był jedynym synem pułkownika Williama Cornwallis Westa i dziedzicem jego fortuny.
Fakt ten nie zapewnił mu specjalnej rangi w rodzinie. Matka, Patsy, wolała swoje córki, z którymi w miarę upływu czasu zaczęła wiązać coraz większe ambicje. Nieśmiałego, chorowitego Georga traktowała nieco jak kulę u nogi, złoszcząc się na jego napady melancholii i słaby charakter.

Patsy_children_Downey

Matka Georga, Patsy, wolała od niego swoje córki: Daisy i Shelagh. Denerwował ją jego słaby charaker i częsta, choć cicha, niesubordynacja

George wykształcony został znacznie lepiej niż jego siostry, choć nie na poziomie, którego mógł oczekiwać z racji swojej pozycji. Po ukończeniu lokalnej szkoły podstawowej w Ruthin, wysłany został do prestiżowego Eaton College, gdzie pobierał nauki od 1888 do 1891 r. pod pieczą Sir Waltera Durnforda.
Rodzice początkowo myśleli dla niego o karierze dyplomatycznej i, w 1891 r., wyprawili go do Freiburga na naukę języka niemieckiego, który nawet szybko opanował dzięki czynnemu włączeniu się w tamtejsze życie studenckie i mieszkaniu na stancji u miejscowej rodziny Gablerów. Jednakże, po powrocie do Anglii w czerwcu 1892 r., George dowiedział się, że los jego związany będzie z armią. Ponieważ było już za późno na wpis do renomowanej akademii wojskowej w Sandhurst, ojciec wziął go do swojego, 3-go królewskiego batalionu Walijskich Fizylierów, stąd później przeszedł do szkoły militarnej w Camberley. W lipcu 1895 r. dostał przydział do Gwardii Szkockiej i wkrótce został wysłany na służbę do, wciąż wtedy spokojnej, Irlandii. Czas tam spędzony wspominał po latach jako jeden z najmilszych okresów swojego życia.

Cornwallis_West_George_Lafayette_1900

George Frederick Myddleton Cornwallis-West (1874 – 1951) jako młody officer Gwardii Szkockiej. Foto Lafayette’a ze zbiorów autorki

W maju 1896 r. musiał na chwilę opuścić Irlandię, żeby wziąć udział w, opóźnionych z powodu jesiennej sesji egzaminacyjnej, obchodach swoich 21 urodzin, powiązanych z osiągnięciem pełnoletności – faktu o wielkim znaczeniu i tradycji w odniesieniu do dziedzica rodu. Podróż zaczął, oddając mu głos: „pewnego cudownego ranka majowego wejściem w King’s Town na pokład jachtu, należącego do mojego przyjaciela kapitana Orr-Ewinga, który był jednym z adiutantów lorda Robertsa i którego wszyscy przezywaliśmy „Łasicą” („Weasel”). Razem jechaliśmy do Ruthin na uroczystości związane z dojściem przeze mnie do wieku dojrzałości. Wiatr był słaby, więc płynęliśmy bardzo powoli przez Kanał Irlandzki, zjawiając się w Holyhead dopiero wieczorem. Bez zastanowienia – a noce były zimne – wskoczyłem do wody i następnego dnia zaczął się ponownie mój stary problem z gardłem. A tu dom był pełen gości; bale i prezentacje przygotowane, w których nie byłem w stanie uczestniczyć…”. (tłumaczenie © Barbara Borkowy)

Aż strach wyobrazić sobie wściekłość Patsy. Musiał to być dla niej kolejny dowód na bezmyślność i egoizm syna. Nie mogąc odwołać starannie zorganizowanego święta, rodzice postanowili odbyć je według programu, nie bacząc na fakt, że George nie będzie w nim brał udziału. Tak naprawdę, nie mieli innego wyjścia wobec ogromnego zaangażowania, wysiłku i pieniędzy, jakie również włożyli w przygotowania dzierżawcy ich gruntów oraz miejscowi dygnitarze. Nad całością celebracji czuwał komitet wykonawczy, na czele którego stanął najstarszy farmer z okolicy, pan John Roberts.
Znaczący goście zaczęli przybywać na zamek już tydzień wcześniej. W czwartek, 14 maja, Cornwallisowie wydali wielki bal, na który zaprosili całe ziemiaństwo z okolicy. Piątek był dla wszystkich mieszkańców hrabstwa Denbighshire dniem wolnym od pracy. Georgowi starczyło sił tylko na podjęcie delegatów przybyłych do Ruthin z majątku Llanarmon. Inni, ze swoimi adresami i gratulacjami musieli poczekać do czasu poprawy jego zdrowia.
Leżąc z gorączką na kanapie w bibliotece, młody dziedzic wysłuchał przemowy dzierżawców z Llanarmon, którzy nie omieszkali przytoczyć chwalebnej historii rodu i wyrazić nadzieję na dalsze harmonijne współżycie. Jak podkreślili z dumą, w przeciwieństwie do innych, w posiadłościach Westów nigdy nie doszło do dyskryminacji poddanych z powodu religijnych lub politycznych przekonań. George podziękował im w paru słowach, przyrzekając iść zawsze śladami ojca i w zgodzie z najlepszymi tradycjami swoich przodków.

Ruthin_Castle_colour

Zamek w Ruthin w Północnej Walii, rodowa siedziba Cornwallis Westów, gdzie 15 maja 1896 r. świętowano pełnoletność Georga. Ilustracja z kolekcji autorki.

Publiczne świętowanie zaczęło się od lunchu w namiocie na terenie ogrodu dla rolników i innych osób, które poparły finansowo prezent dla solenizanta. Do stołu zasiadł z nimi pułkownik William Cornwallis West z żoną, córką, teściową i ich dostojnymi gośćmi, wśród których nie zabrakło tak znanych czytelnikom pamiętników księżnej Daisy nazwisk, jak lord Alexander Paget, austriacki ambasador książę Deym, panna Fleetwood Wilson (póżniejsza księżna Dalgorouki), pan Laycock i Gordon Wood.
Toast na cześć Georga wzniósł pan Roberts. Odpowiadając mu, pułkownik Cornwallis podziękował każdemu za datki na fundusz urodzinowy i wyraził zaufanie, że jego syn, podążając za mottem księcia Jana Portugalskiego – „Umieć robić dobrze” – wprowadzi je w pełni w życie. Biskup St Asaph poprosił o wypicie zdrowia gospodarzy, co przyjęte zostało z wielkim aplauzem, w ripoście na który pułkownik West oznajmił zgromadzonym ostatnią decyzję rządu o pomocy dla rolników, obiecując przy tym że w jego rodzinie nikt nigdy nie podniesie im opłat z powodu depresji ekonomicznej. Uszczęśliwione tym bractwo, z entuzjazmem zareagowało na sugestię pani Cornwallis West toastu za zdrowie jej córki Daisy, która zatrzymana podróżą po Indiach nie mogła wziąć udziału w tej uroczystości.
Następnie podano podwieczorek dla 900 dzieci w wieku szkolnym i 400 lokalnych staruszków. Na koniec, po zawodach atletycznych, odbył się spektakularny pokaz sztucznych ogni.
George, który całe życie był przekonany, że posiada zdolności spirytualistyczne, wyznał po latach: „Pamiętam, że tego dnia miałem dziwne przeczucie, iż nigdy nie przyjdzie mi tu żyć.” (tłumaczenie © Barbara Borkowy)  Niestety, ta złowieszcza myśl się sprawdziła. W 1917, roku śmierci jego ojca, długi Georga osiągnęły niebotyczną sumę 170 000 funtów. Zbankrutowany, młody dziedzic musiał sprzedać cały swój spadek. Pierwszy pod młotek licytatora poszedł właśnie Ruthin.

Read Full Post »